Sebastian Buttny, twórca dobrze przyjętego debiutu, „Heavy Mental”, w nowym filmie, „Świętym”, sięga po thriller łączący elementy kryminału zderzone z tematyką religijną i społeczną. Polski „Kod Leonarda da Vinci” prezentuje się jednak skromnie.

Buttny opowiada prawdziwą historię. W 1986 roku, z Katedry Gnieźnieńskiej ginie figura Świętego Wojciecha. Sprawa z kryminalnej staje się obyczajową, zahaczającą o relacje komunistycznego państwa z instytucją kościoła katolickiego.

Porucznik MO grany, niestety bez większego zaangażowania, przez Mateusza Kościukiewicza, dryfuje między dwoma światami – rzeczywistością kościelną reprezentowaną przez kler, a państwem. Sprawa jest zresztą od początku dyskusyjna, i nakłada się na wyjątkowo trudne wówczas relacje między władzą państwową a kościelną. Kradzieży dokonano dwa lata po śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Porucznik Andrzej Baran (Kościukiewicz) zdaje sobie szybko sprawę, że na pewno w tej całej historii nie chodzi o zwyczajną kradzież, a kontekst jest szerszy.

Warto docenić ambicje realizatorów. Znakomity operator, Łukasz Gutt, z sukcesem oddaje ponury czas drugiej połowy lat osiemdziesiątych. To Polska w zasadzie pozbawiona kolorów, smutna, osowiała, a jednak może właśnie dlatego fascynująca. Kac po stanie wojennym, marzenia o ucieczce na Zachód, poczucie, że tak już będzie zawsze, że nigdy nic się u nas nie zmieni. Mało kto mógł wtedy podejrzewać, że potężny „wiatr zmian”, powieje w Polsce już dwa lata później, a w czerwcu 1989 odbędą się pierwsze, częściowo wolne wybory.

Na razie jednak cisza przed burzą. Kradzież zuchwała, zbrodnia niedoskonała, konflikty domowe, i szukanie sprawcy, i jeszcze poczucie beznadziei, że sprawca się multiplikuje, a Polska podzielona i zestresowana, Polska skłócona i przestraszona, jest w istocie tym sprawcą. I to właśnie, taka konstatacja, wydaje się w tym pękniętym, niedoskonałym filmie najciekawsza. „Święty” Buttnego najciekawszy staje się wtedy, kiedy przestaje być kryminałem, zamieniając się w moralitet.

Łukasz Maciejewski