Kultura dostępna: "Braty" w kinach Helios 19.10
Film Braty w reżyserii Marcina Filipowicza to hipnotyzujący czarno-biały obraz o dorastaniu i poszukiwaniu własnej drogi życiowej. Głównym bohaterem jest siedemnastoletni Filip (Hubert Miłkowski), który ciągle jeszcze jest dzieckiem, uwielbiającym jeździć na deskorolce. Jego starszy brat (Sebastian Dela) jest dla niego mentorem i przewodnikiem po dorosłym życiu. Obydwaj muszą stawić czoła nowej rzeczywistości po śmierci mamy. Ich ojciec, kiedyś świetny tata i mąż, teraz pogrążony w żałobie i depresji zamyka się w swoim własnym świecie i tylko dzięki narkotykom jest w stanie zapomnieć o cierpieniu. Filip wierzy, że silne więzy rodzinne wrócą, ale czasu nie da się cofnąć, a życie intensywnie pędzi do przodu.
"Braty" - recenzja Łukasza Maciejewskiego
Debiutant, Marcin Filipowicz, pokazując świat deskorolkowców, obserwuje własną młodość, zarazem wieczną młodość. Mechanizmy bowiem zawsze są w gruncie rzeczy podobne.
Tytułowi bracia to Bartek i Filip, grani przez Sebastiana Delę i Huberta Miłkowskiego. Starszy, Bartek, jest dziki, chropowaty, nieprzejednany. Zbyt wiele przeszedł, za dużo musiał wziąć na siebie, powinien być dorosły, chociaż nie czuje się dorosły. W głębi duszy wciąż jest jeszcze chłopcem, nastolatkiem, dzieckiem. Młodszy, Filip widzi w bracie autorytet, nawet jeżeli nie przyznaje się do tego. Czuje się wolny od podejmowania najważniejszych decyzji, myślenia o przyszłości. Jest nadwrażliwcem, dla którego deska, skate park, są ucieczką w stronę zbiorowości, do której przecież nie pasuje, i wie, że nigdy nie będzie pasował. Wydarzeniem przełomowym dla tej rodziny była śmierć mamy. Poukładane nie wróciło na swoje miejsce. Ugotowane się rozgotowało. Nieumyte pozostało brudne. Bo mamy brak. A ojciec, bardzo dobra rola Cezarego Łukaszewicza, nie jest już tym, kim był kiedyś. Kim bardzo chciał być. Opiekunem, trenerem, odpowiedzialnym tatą, mężem, przyjacielem. Pogrąża się we własnych demonach, nałogach, tęsknocie za tą, która akurat wrócić nie może.
Jest jeszcze Klaudia (Marta Stalmierska). Guma do żucia, czapka z daszkim, bystre spojrzenie. Kocha życie, chce smakować życie, nie interesuje ją to, co na pewno jest dobre, a co złe, który z braci kręci ją bardziej - na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. Na razie słucha muzy, chce śmiać się, tańczyć, doświadczać...
Wokół tych postaci toczy się wyścig adrenaliny, czułości i seksu. Wszystko po raz pierwszy. Miłość to złość, a pierwsze zakochanie to także pierwszy zawód. Chcielibyśmy inaczej, ale tak jest najczęściej.
A wszystko to w świetnie sfotografowanej przez Mateusza Skalskiego (zdjęcia w czerni i bieli), atmosferze środowiska skate'owców, ziomali i brachów z dzielni. Wiedzą, co to cringe, uciekają od tego, budują własny alfabet w kontrze do alfabetu zbiorowego. Kino raczej ich nie zauważa. W „Bratach” jest inaczej.
Poza tym, Dela, Miłkowski i Stalmierska, świetnie radzą sobie zawodowo, ale ten film był ich pierwszym ważnym razem. Od „Bratów” się zaczęło. Kiedyś, mam nadzieję, będziemy wracali do tego filmu również po to, żeby zobaczyć start trojga wielkich aktorów. Szczerze tego Marcie, Sebastianowi i Hubertowi życzę.
Łukasz Maciejewski