„Szczęścia chodzą parami” - Kultura Dostępna w Kinach
Malwina (Weronika Książkiewicz), przebojowa projektantka samochodów, zakochuje się w Brunonie (Michał Żurawski), wziętym terapeucie par. Choć potrafi on uratować każdy związek, to jego własne historie miłosne tworzą serię spektakularnych katastrof.
Przystojny i zabawny, mógłby być mężczyzną marzeń, gdyby nie to, że na kobiety działa jak czarny kot. Sprowadza na swoje wybranki pecha, który z hukiem kończy najbardziej płomienny romans. Nieświadoma ryzyka Malwina, ulega jego czarowi od pierwszego wejrzenia. Mimo że w jej życiu rozpoczyna się seria niefortunnych zdarzeń, Bruno nie zamierza się tym razem poddać.
Aby uratować miłość swojego życia, musi znaleźć przyczynę swoich sercowych porażek. Nie uda mu się to jednak bez odrobiny szczęścia.
Recenzja | Łukasz Maciejewski
Szczęścia chodzą parami” - film nieszczęśliwy o tyle, że premiera kilka razy była przesuwana ze względu na szalejącą pandemię, a kiedy wreszcie film trafił do kin, koniunktura na polskie komedie romantyczne zdawała się kończyć. Ma to znaczenie o tyle, że „Szczęścia chodzą parami” to klasyczny romkom w polskim wydaniu. Z realiami nie ma to wiele wspólnego. Bohaterowie pracują, wykonując przy tym najdziwniejsze, najbardziej fotogeniczne i abstrakcyjne zawody pod słońcem (bohaterka „Szczęścia...” jest, uwaga, projektantką samochodów), słońce raczej zawsze świeci, na pewno w tych momentach kiedy pokazywana jest Warszawa, a tak zwane problemy doczesne nie bardzo kogokolwiek obchodzą.
W skrócie, w tym filmie (w zasadzie niemal w każdym polskim z filmie ze „szczęściem” i z „miłością” w tytule), chodzi o uczucie, na które trzeba zapracować, nad którym warto się pochylić i zawalczyć. Walka będzie ciężka, ale przecież „szczęścia chodzą parami”, więc spokojnie, happy end jest po prostu nieunikniony.
Weronika Książkiewicz i Michał Żurawski, obsadzani już wielokrotnie w podobnych rolach, nawet nie usiłują zagrać niczego nowego, kolejny raz z przyjemnością ogrywają swój wdzięk, urodę, poczucie humoru. Na drugim planie, nawet jeżeli na moment robi się ciekawie, to zaraz potem dziwimy się, że ten element zostaje zawieszony jako nic nieznaczący. Nie mam pojęcia w jakim celu na przykład zaproszono na plan Elżbietę Zającównę, wciąż pamiętaną gwiazdę filmów Juliusza Machulskiego z „Vabankiem” i serialem „Matki, żony i kochanki” na czele, jeżeli nie dano aktorce absolutnie niczego do zagrania. Dawno niewidziana w kinie Zającówna pojawia się raptem na kilka minut, mówi parę zdań, po czym grzecznie znika z ekranu. Jest również Piotr Machalica w niewielkiej, pożegnalnej roli (aktor zmarł w grudniu 2020), no i oczywiście Tomasz Karolak, bo w końcu w myśl założeń producentów żadna polska komedia romantyczna bez Tomasza Karolaka nie może się udać.
Ta historyjka przystojnego terapeuty par (Żurawski), który sam ma kłopoty w życiu prywatnym, oraz Malwiny (Książkiewicz), seksownej projektantki pierwszego polskiego modelu samochodu elektrycznego, ma swoje jasne strony. Przede wszystkim, nikt tutaj nie udaje, że jest czymś innym niż jest. Gwiazdy grają role usługowe, usługowa jest reżyseria (Bartosz Prokopowicz) i zdjęcia (Jeremi Prokopowicz), film ma też określoną funkcję: ma być miło, niezobowiązująco, lekko i przyjemnie. Uśmiech na czas seansu, szybkie zapomnienie.