Trochę to absurdalne, ale sądząc z komercyjnego repertuaru polskich kin, najpopularniejszym, a przynajmniej najszerzej filmowo reprezentowanym „zawodem” w rodzimej kinematografii jest ...gangster. Największy w tym udział mają Patryk Vega czy chodzący mu po piętach Maciej Kawulski, ale gangsterski szlak, pamiętajmy, przecierał Władysław Pasikowski czy Wojciech Wójcik. Tę samą wizję kina mają najwyraźniej również bracia Węgrzynowie – zdjęcia Wojciech, reżyseria Michał, którzy po dobrze przyjętym „Procederze”, fundują nam „Krime Story. Love Story” („Gierka” potraktujmy jako producencki wypadek przy pracy). 


Podobnie jak w „Procederze”, będącym biograficzną opowieścią o raperze Chadzie, również za „Krime Story...” stoi prywatna, powiązana ze środowiskiem raperów, historia. Scenariusz filmu powstał na podstawie książki rapera Marcina Gutkowskiego, ksywka Kali, wiele na to wskazuje, że prozy mocno autobiograficznej. Kali wystąpił zresztą gościnnie również w „Procederze”, zagrał tam rolę „Pablo”, a jego utwór „Szacunek” został wykorzystany na ścieżce dźwiękowej tamtego filmu. Bohater grany przez Cezarego Łukaszewicza – to bodaj pierwsza główna rola filmowa tego ciekawego i chętnie obsadzanego  aktora – nosi ksywkę „Krime”. A jeżeli ma się taki pseudonim, to chyba nie ma innego wyjścia. Trzeba rozpocząć „Krime Story”. 


Łukaszewicz jest najmocniejszą stroną filmu, który stara się pogodzić założenia stricte komercyjne, z ambicjami reżyserskimi i inspiracjami twórców chociażby kinem Tarantino. Oglądamy zatem dosyć typową dla  gatunku opowieść o drodze pogubionego chłopca na kryminalny szczyt i miłosne dno. Te dwa, oznaczone zresztą w samym tytule, światy, niekoniecznie się przenikają.  O ile zatem, nazwijmy to umownie, część pierwsza filmu, zapowiada się całkiem nieźle. Widać, że bracia Węgrzynowie rzeczywiście zafascynowani są kinem gatunkowym, sporo się takiego kina naoglądali, czują kryminalny klimat spod znaku Guya Ritchiego czy aktywizm społeczny  Andrei Arnold, o tyle „Love Story” niszczy „Krime”. Nie kupuję  dokomponowanej do całości części melodramatycznej, z którą ani autorzy, ani wykonawcy zupełnie sobie nie radzą. 


Węgrzynowie chyba niepotrzebnie mnożą atrakcje. Nie wystarcza im całkiem dobrze pomyślany wariant ostatniego skoku Krime'a i Wajchy (Michał Koterski), pojawia się seryjny morderca i nastoletnia pannica, te wątki, niepotrzebnie rozbudowane i nieatrakcyjne filmowo, nie tylko nic nie wnoszą do fabuły, ale wręcz przeszkadzają w zrozumieniu całości.


„Krime Story” bardzo chciało być „Love Story” - filmem modnym, wyzyskującym młodzieżowy slang i gadżety, ale  projektowi zabrakło właśnie młodości, żarliwości i energii. Zobaczyć można, niekoniecznie trzeba.

 


 

Używamy plików cookies (szczegóły znajdują się w zakładce „Polityka prywatności”). Jeśli nie chcesz, by „ciasteczka” były zapisywane na Twoim urządzeniu, zmień ustawienia przeglądarki. Jeśli jednak się na to zgadzasz, wciśnij