"IO" - Kultura Dostępna w Kinach
„IO” to opowieść o losach małego osiołka, zapierająca dech w piersiach odyseja i nakręcony z imponującym rozmachem obraz współczesnego świata. Film Jerzego Skolimowskiego stał się sensacją festiwalu w Cannes, skąd wyjechał z Nagrodą Jury. Historia o nas samych, odbijających się w wilgotnych oczach pewnego osiołka, zachwyca artystyczną brawurą i młodzieńczą energią, choć wyszła spod ręki 84-letniego reżysera.
"IO" reż. Jerzy Skolimowski
To byli „Niewinni czarodzieje”. Wajda nie lubił tego filmu, skądinąd kochanego przez młodych, być może kochanego z całej wajdowskiej spuścizny najbardziej. Andrzej Wajda jednak powtarzał, że w tym filmie królował jazz, a on był przecież z Chopina, z Kilara, z Norwida.
Scenariusz do „Niewinnych czarodziejów” napisali Jerzy Andrzejewski i Jerzy Skolimowski. Na prowadzonym przeze mnie spotkaniu w Krakowie, przy okazji wspomnieniowej projekcji „Niewinnych czarodziejów”, Andrzej Wajda mówił o Skolimowskim: „Jestem bardzo pracowity, całe życie tak miałem, a Jurek? O Jurku nie potrafiłbym tego powiedzieć. Ja, mam takie wrażenie, wszystko muszę sumiennie wypracować. Tymczasem Jerzy ma to wszystko z natury. Talent przeogromny. Jemu zawsze wszystko się udaje”. Wajda opowiedział nam jeszcze o wystawie malarstwa Jerzego Skolimowskiego w Nowym Jorku, mówił: „Na malarstwie trochę się znam, skończyłem ASP, na wernisaż szedłem jak na skazanie, ale to znowu było znakomite. Czego by się Jerzy nie dotknął, to jest wspaniałe”.
Pamiętałem o zdaniu Wajdy, oglądając, na jednym z międzynarodowych festiwali, „Io”, najnowszy film twórcy „Rękopisu”. To nie bardzo miało prawo się udać, ale udało się wyśmienicie.
Niezwykłe jest to, że Jerzy Skolimowski, kino Jerzego Skolimowskiego, towarzyszy całemu mojemu życiu, a mam świadomość że nie jestem jedyny. Pierwszy kontakt, nieszczęśliwy raczej, to film „Ferdydurke” (30 Door Key). Potem świadomie odkrywałem jego kino, wciąż niepokojąco świeże i odkrywcze. Im dalej wręcz, im głębiej w przeszłość, tym ciekawsze.
Parę spotkań, kilka rozmów, pan Jerzy Skolimowski stwarza dystans. I dobrze, chociaż on jeden. Dwa albo trzy lata temu, na spotkaniu w Kołobrzegu, opowiadał widzom o przygotowywanym filmie o osiołku, i o fascynacji Bressonem. Kilka tygodni później odnalazłem informację, że „Cahiers du cinema” w podsumowaniu 1965 roku w kinie, na pierwszym miejscu umieściła „Na los szczęścia, Baltazarze”, a na drugim „Walkower” Skolimowskiego. Wysłałem tę listę panu Jerzemu. To była niespodzianka.
Film "Io" też jest zaskoczeniem. Unikat. Jeden z ostatnich autorów kina światowego, nakręcił film wywrotowy w formie, czuły w treści. Młodość się nie starzeje. „Io” - historia osiołka i zarazem historia współczesnego świata. Zwierzę przechodzi z rąk do rąk, od ludzi słabych do złych, od złych do dobrych. Turbowany, głaskany, poniżany, pieszczony, osioł patrzy na świat czarnymi oczami. Czerń bólu, czerń smutku, czerń nadziei. Kiedy ekran zalewa czerwień, czujemy się na corridzie w barokowym stylu ambient.
O czym bowiem jest ten film? Piszemy, bo to wygodne, że o osiołku, piszemy również dlatego, że to ładne określenie, i mimowolnie wzruszające, zdrobnienie jest wzruszające – film o osiołku, nie o ośle, ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym więcej osła jest w osiołku. Osioł jako metafora tego, co nie jest wcale zwierzęce, ale ludzkie.
Skolimowski, przypominając wybitny rzeczywiście film Bressona „Na los szczęścia Baltazarze”, i pożyczając od Bressona udręczonego osiołka, pokazał zwierzę inaczej. Osioł Skolimowskiego idzie przez życie, jak przez świat. Ramy są określone, ale osiołek tego nie wie, nikt nie wie. Ontologiczna warstwa filmu Skolimowskiego to jest próba metafizyki ze zdartym kopytkiem, zdartym naskórkiem. Wielkie pytania są daleko, blisko to, co dostajemy w pakiecie od losu. Na los szczęścia Io, na nasz nieszczęsny los.
Łukasz Maciejewski