Data publikacji: 15.09.2015
Średni czas czytania 7 minut
drukuj

autor fragmentu: Robert Dudziński

Sala posiedzeń Sejmu była wypełniona po brzegi. Dało się wyczuć wśród obecnych pewną nerwowość. Wszyscy z uwagą wsłuchiwali się w głos premiera Sławoja-Składkowskiego, przemawiającego z mównicy. "...i dlatego dziś, kiedy przychodzi nam stanąć przed kolejnym zagrożeniem, musimy zadać sobie pytanie czy nie ma wśród nas takich, którym groźba ta jest na rękę? Czy ci, którzy dziś grzmią, domagając się dostępu do tajnych raportów i informacji, są tak godni zaufania, jak sami twierdzą? Czy nie działają oni chcąc tylko zbić na ciężkiej sytuacji własny kapitał polityczny, bądź też inspirowani przez inne, jeszcze gorsze pobudki o których wspominać nawet nie chcę . Mimo nacisków tych jednostek, zrobimy wszystko, aby państwo polskie wyszło, tak jak niespełna rok temu, obronną ręką z trudnej sytuacji. Należy jednak pamiętać, że podobnie jak wtedy, nie cofniemy się przed ostatecznością, jeżeli zostaniemy do niej zmuszeni!". Deputowani OZN zareagowali burzą oklasków, opozycja w ponurym milczeniu wpatrywała się w schodzącego z mównicy premiera. Rozumieli doskonale, że przed chwilą oskarżono ich nie tylko o kierowanie się ambicjonalnymi pobudkami, ale nawet o zdradę. W dodatku zamiast odpowiedzi na pytania w sprawie obecnej sytuacji, dostali jedynie garść mętnych ogólników. Obserwujący to Mościcki uśmiechnął się w duchu przemówienie premiera było dokładnie takie, jak tego oczekiwał. W parlamencie miano dziś ogłosić projekt specjalnej ustawy, która pozwalałaby komisji pod przewodnictwem prezydenta, czasowo zawieszać działalność określonych partii i organizacji. "Marszałek jednak miał rację, pomyślał Mościcki, nimi nie da się inaczej rządzić". W dodatku minister Beck poleciał dziś do Kowna, aby zażegnać kryzys litewski. Litwini wciąż nie ustosunkowali się bowiem, ani do ultimatum Polski, ani ZSRR. Prezydent spojrzał na zegarek dziesiąta, samolot ministra powinien właśnie lądować. * * * Schodząc na płytę lotniska Józef Beck spojrzał na witającą go delegację litewską, złożoną z wiceministra spraw zagranicznych w asyście kilku cywili i oficerów. Podczas oficjalnego powitania wyczuł od razu rezerwę z jaką odnosili się do niego Litwini. Uświadomiło mu to tym dobitniej, jak trudna będzie jego misja. Wymieniając grzecznościowe formułki w drodze do samochodu, rozmyślał raz jeszcze o tym, co wcześniej ustalili z prezydentem i premierem. Miał wycofać się ze wcześniejszego ultimatum i zaproponować utworzenie wspólnego sojuszu przeciwko Związkowi Radzieckiemu w którym rozważano także uczestnictwo Łotwy i Estonii. Żądanie podobne było już w tamtym ultimatum, ale tego punktu Litwini nie ujawnili publicznie. Obserwując z okna samochodu kowieńskie ulice, Beck kalkulował szansę powodzenia tych negocjacji. Sprawa Wileńszczyzny wciąż zatruwała wzajemne stosunki, nie wiadomo czy rząd litewski będzie chciał w ogóle współpracować, zwłaszcza wobec powtarzającej się groźby użycia przez Polaków siły. Z drugiej strony to właśnie mógł być sposób na unormowanie relacji polsko litewskich. Z kolei przyjęcie żądań Związku Radzieckiego także było ryzykowne, od dawna mówiono tam o powrocie do granic sprzed 1917 roku. Znalazła się więc Litwa między młotem a kowadłem. Z zamyślenia wyrwał ministra głos towarzyszącego mu kapitana Nowickiego. "Dojechaliśmy do hotelu, panie ministrze". Beck skinął głową i wysiadł z samochodu, a następnie skierował się do budynku w otoczeniu reszty polskiej delegacji i litewskich dygnitarzy. Secesyjny hall hotelu prezentował się nader luksusowo podłogę pokrywały wzorzyste dywany, ściany wyłożone były ciemną boazerią a u sufitu wisiał ogromny kryształowy żyrandol. Na wprost wejścia znajdowały się szerokie schody i to na nie właśnie skierował swe kroki minister i jego delegacja. Beck z zainteresowaniem oglądał kolekcję olbrzymich malowideł, które zawieszono na ścianach. Przesunąwszy wzrok na kolejny pejzaż zauważył schodzącego właśnie schodami młodego człowieka w ciemnym prążkowanym garniturze z niedbale przewieszonym przez ramię płaszczem. Widząc, że musi to być przypadkowy gość hotelu, a nie ktoś z litewskich dygnitarzy, Beck szedł dalej, wciąż oglądając z zaciekawieniem obrazy. Podziwiał właśnie szczególnie majestatyczny pejzaż morski, kiedy z zamyślenia wyrwał go okrzyk Nowickiego. "Panie Ministrze! Uwaga!" Beck odruchowo się rozejrzał. Kilka schodków wyżej od niego stał mężczyzna w prążkowanym garniturze. Z płaszcza dobywał właśnie rewolwer. Minister odruchowo zasłonił się teczką, kiedy padły strzały. Rozległy się trzy gwałtowne huki, zatrząsł się kryształowy żyrandol. Do zamachowca błyskawicznie doskoczył Nowicki, chwytając go za rękę w której trzymał broń. Przez chwilę siłowali się, aż obaj, zwalili się ciężko w dół schodów, aż na podłogę hallu. Zamachowiec błyskawicznie poderwał się na nogi i rzucił w kierunku wyjścia. Rozległy się kolejne strzały i mężczyzna runął ciężko. Krwawiący minister Beck z trudem wspierał się ramieniu swojego asystenta. Wkoło brzmiały polskie i litewskie okrzyki, wzywające lekarza.

 

Wybierz ciąg dalszy:

Aktywny wątek: Zwrotnice czasu - autor fragmentu: Robert Dudziński