Ustawienia i wyszukiwarka
Poeta i jasnowidz
autor fragmentu: Robert Dudziński
W tydzień po wizycie Marszałka Ossowiecki siedział w swojej willi, popijając herbatę i przeglądając zaległą pocztę. Minęła już północ, ale jasnowidza zbyt bolała głowa, aby mógł zasnąć. Przy słabym świetle lampy studiował kolejny list, list, co najdziwniejsze, z radia. Już dawno nikt do mnie stamtąd nie pisał mruknął. - A oni w dodatku zapraszają mnie do udzielania wywiadu. Po co, skoro nie mam wizji i wszyscy dobrze o tym widzą? Niedbale rzucił list na blat i pomyślał, że jutro im napisze im, że nie przyjdzie. Nie miał ochoty na żadne wywiady. Sięgnął po filiżankę, kiedy nagle usłyszał jakieś skrzypnięcie na dole. "Głupstwo" - pomyślał, ale poczuł niepokój. Ciężko wstał i, dla pewności, podniósł słuchawkę telefonu. Cisza. Jeszcze bardziej zdenerwowany podszedł do okna i próbował coś dojrzeć na słabo oświetlonej ulicy, choćby obstawę obiecaną przez Arendarczyka. W zasięgu wzroku nie było jednak nikogo. Wszystko wydarzyło się nagle. Drzwi gwałtownie otworzyły się i walnęły o ścianę. Do środka wpadło dwóch rosłych mężczyzn. Zanim Ossowiecki zdążył krzyknąć dopadli go i docisnęli do ściany. W ustach poczuł wciskany brutalnie knebel. Już po chwili napastnicy wlekli jasnowidza po schodach, a on był zbyt słaby aby się przeciwstawić. Na parterze pociemniało mu w oczach i stracił przytomność. * * * Ocknął się dopiero następnego dnia w nieswoim pokoju. Jakiś drab dał mu świeże ubranie i pozwolił zjeść śniadanie. Po chwili sprowadził, wciąż lekko oszołomionego, Ossowieckiego na dół, gdzie czekał na niego samochód. Jasnowidz wsiadł i wtedy dostrzegł, że na tylnym siedzeniu ktoś na niego czekał mężczyzna około czterdziestki, w garniturze i z monoklem. Pan wybaczy wczorajsze najŠ›cie, moich kolegów zbytnio poniosła fantazja powiedział, uśmiechając się do Ossowieckiego. - Pozwoli pan, że pojedziemy na spacer i wyjaśnię powody tego całego zamieszania. Zagadnięty nie miał siły dopytywać się ani o nazwisko współpasażera, ani o cel tego wszystkiego. Był zbyt wyczerpany. Wkrótce wjechali do centrum Warszawy. Wysiedli na Krakowskim Przedmieściu i ruszyli z wolna w stronę Pałacu Staszica. Mężczyzna z monoklem podpierał się elegancką laską i nie patrzył na Ossowieckiego. Z ironicznym uśmiechem przyglądał się mijanym kościołom, z których dochodziło chóralne "Boże, coś Polskę". Pan to widział? - Odezwał się w końcu, wskazując laską w stronę świątyni. - Pół roku, a oni wciąż jeszcze Bogu dziękują za ten deszcz. Ha! "O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny." - zna to pan? Owszem Ossowiecki wreszcie się ocknął. - Pan lubi poezję? Tylko swoją odparł zapytany jeszcze bardziej ironicznie wykrzywiając wargi. Ale przyzna pan chyba, że jest za co dziękować? Gdyby nie ten deszcz... Ach, gdyby nie ten deszcz przerwał mu z nutą ironii w głosie. - oto i kraj, który istnieć może jeno od września do marca, nie daj Bóg, żeby go ktoś napadł w letnie wakacje. No bo cóż wtedy będzie? Zresztą spójrz na nich wskazał laską wiernych. - Do Matki Boskiej się modlą bośmy wygrali, ale jakbyśmy przegrali też by się modlili. Większość z nich to marzy nawet o romantycznej przegranej i śmierci pod gruszą albo wierzbą z medalikiem w ręku. O, jakie to polskie! Pan chyba nie jest patriotą? - Odrzekł Ossowiecki, przypatrując się rozmówcy. W rozumieniu tych wszystkich z OWP, to pewnie nie. Jeden mi kiedyś powiedział, że gdyby wszyscy byli tacy jak ja, to Polska nigdy nie odzyskałaby niepodległości. Wie pan, co mu odpowiedziałem? Że gdyby wszyscy byli tacy jak ja to ona by nigdy tej niepodległości nie straciła. Mężczyzna roześmiał się głośno. Ossowiecki spojrzał w drugą stronę, na stragan rozłożony pod kościołem. "SZKAPLERZYKI Z MATKĄ BOSKĄ 5 ZŁ." głosił szyld. Tak, to były czasy kontynuował rozmówca jasnowidza. - Ale niech pan sam spojrzy na ten kraj wszystko przez Boga, dla Boga, o Bogu. Nawet pańskie wizje, to rzekomo dar boży. A jak inaczej pan to wytłumaczyć? Regularne, dokładne, sprawdzające się wizje przyszłości? Co to w takim razie jest Ossowieckiego zaczynał denerwować ten dziwny typ. - Poza tym... Poza tym już ich pan nie ma, prawda? Jasnowidz sapnął zdenerwowany i chciał odejść, zapomniawszy, że niespełna dwanaście godzin temu został porwany. Już odwracał się, kiedy rozmówca chwycił go za ramię i zbliżył się gwałtownie. Niech pan zrozumie szepnął. - Już nie będzie wizji, nie będzie ulew, nic nie wymodlimy, Chrystus nie był Polakiem. Czas zacząć samodzielnie myśleć i podejmować decyzję. Bo Niemcy to nie był jedyny problem. Dlatego pana potrzebujemy! Dlatego załatwiliśmy panu wizytę w radio! Wy, czyli kto? Porwaliście mnie z domu, nie wiem kim jesteście, ani nawet nie znam pańskiego nazwiska odparł Ossowiecki, coraz bardziej zdenerwowany, ale i zaintrygowany. W takim razie pan pozwoli, że się przedstawię odparł tamten, składając teatralny pokłon. - Wiem co pan powie: że mnie pan zna i, że ja przecież nie żyję. Ale cóż, jak widać nie warto wierzyć we wszystko co mówią. Bruno Jasieński do pańskich usług.
Wybierz ciąg dalszy:
Aktywny wątek: Burz. - autor fragmentu: Grzegorz Gębka