Konkurs literacki ″Zwrotnic czasu″ - nagrodzone prace

Data publikacji: 11.02.2014
Średni czas czytania 38 minut
drukuj

Z przyjemnością prezentujemy prace nagrodzone w literackim konkursie "Zwrotnic czasu", który odbył się pod koniec 2013 roku.

I miejsce:  FILIP KEKUSZ
 
[ROZWINIĘCIE WĄTKU KASETKI JÓZEFA OGNIA KURASIA Z KSIĄŻKI OGIEŃ Ł. ORBITOWSKIEGO] - - - Zatwarnica, 10 lipca 2006 r. Szanowny Panie Prezydencie! Wobec debaty, która po raz setny, bez mojej wiedzy i wbrew intencji, rozgorzała w ostatnich miesiącach, postanowiłem zabrać głos, pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu. W pierwszych słowach chcę jednak poprosić o dyskrecję. Boję się, że upublicznienie tego listu spowodowałoby histeryczne zainteresowanie moją osobą. Zapewne musiałbym po raz kolejny opuścić dom, a już za stary jestem, by te okruszki marnować na szukanie spokoju. Nie zmuszę się do kolejnego wysiłku. Mam 91 lat i choć nie nastawiam się na nic dobrego, to wolałbym też uniknąć tego, co złe, a i kryjówki mi się skończyły, nie wiem, w które góry mógłbym jeszcze zawędrować. Ogólnonarodową, bez przesady, dyskusję poznaję biernie, hurtowo, w tygodniowych odstępach, z przeterminowanych gazet przynoszonych przez sąsiada. Choć wzrok dopisuje, ale czasem oczom nie wierzę, gdy czytam argumenty przytaczane przez pięknych okularników, którzy powołują się na relacje ubecji, która szkalowała mnie przez trzy dekady. Jakim prawem? Jestem pewien, że istnieją dobre źródła, historyczne źródła, dokumenty. Wiem, że mój dziennik z tamtego okresu został odnaleziony, czytałem o tym. Dlaczego prawda znaczy teraz tak niewiele? Czytam dużo określeń. Czytam zdania o zdziczeniu i antysemityzmie, ale one domagają się grubego nawiasu, bo zostały odarte z jakiegokolwiek kontekstu. Tak, byłem bandytą, otoczonym przez bandytów. Ale i uważam za bandytę każdego, kto zabije albo okaleczy człowieka, niezależnie od okoliczności. Najpiękniejsze z przyczyn, najwspanialsza z moralności bledną w obliczu zbrodni. Ci, którzy nie pamiętają wojny i późniejszego terroru, mogą układać długie zdania, ale nie zrozumieją uczucia bezbrzeżnego smutku, które towarzyszy oprawcy, kładącemu palce na nieruchomych powiekach ofiary. Naturalnie byli blisko mnie tacy, którzy zabijali bez skrupułów, ci od masakry w Krościenku, by nie szukać daleko. Było mnóstwo innych bezimiennych ofiar. Pojedyncze ciała, o których, w obliczu poważniejszych zdarzeń, nikt już teraz nie pamięta. Tym, którzy mordowali ze spokojem, albo nawet przyjemnością, bliżej do zwierząt, prawda. Jednak każdy, kto podnosi kamień, by nim rzucić, powinien najpierw wyobrazić sobie siebie w piekle tamtych lat. Bez upiększeń. Wartości wpajane nam od najmłodszego legły w gruzach, żyliśmy w ciągłym napięciu, otoczeni przez uzbrojonych drapieżców. Człowiek jest człowiekiem tak długo, jak długo pozwalają mu na to inni. Potem w głowie zostają instynkt i agresja. Póki tych instynktów nie zdusimy, w sytuacji zagrożenia będziemy podpierać się wyłącznie nagą siłą. O ataki histerycznego kaszlu przyprawiają mnie także takie słowa jak „bohaterstwo”, „dzielność”, ich synonimy. Nie było czegoś takiego. I ja, i moi najbliżsi przyjaciele, przez lata żyliśmy w panicznym strachu przed, najpierw nazistami, a potem ruskim ścierwem, które z każdym miesiącem podchodziło bliżej nas. Po wojnie baliśmy się jeszcze bardziej, dlatego działaliśmy tak spektakularnie. Nieustanne działanie było naszą morfiną – planując, debatując, marząc i działając zagłuszaliśmy ból i lęk. Po każdym udanym wypadzie spaliśmy jak dzieci i na siłę przedłużaliśmy ten sen. Bo po tym, jak podnieśliśmy się z posłań, wszystko wracało do normy. Nie do normalności. Do przerażającej normy. Nie ukrywam, cieszę się, że udało nam się zadziwić komunistyczne władze. Jestem dumny z Krakowa, jestem dumny z tego, jakie przerażenie przyprawialiśmy ubecję, ale, proszę mi wierzyć, nasze wypady były przede wszystkim formą autoterapii. To nie jest fałszywa skromność. Znaliśmy polską historię, historię naszej podhalańskiej ziemi również. Bywały też i chwile, gdy bawiliśmy się jak szlachta, czuliśmy się niczym ostatni sprawiedliwi, nie wiem, czy Polska miała kiedyś lepszych kowbojów. Każdy ma taki Dziki Zachód, na jaki sobie zasłużył – nasz był przeraźliwie szary, zniszczony, pełen ludzi o złamanych życiorysach, którzy po wojnie nigdy ani na sekundę nie podnieśli głowy i po prostu biernie czekali na żałosną śmierć. Patrzyliśmy na nich i, paradoksalnie, tliła się w nas nadzieja. Chcieliśmy doprowadzić do buntu, przebudzenia, ale za małe kamyczki z nas były, co by lawinę wywołać. Do tego potrzebnych było jeszcze kilka dekad. Dożyłem tych zmian i codziennie wierzę, że to dzięki Boskiej opiece, bo niemal wszyscy moi towarzysze broni już zostali wezwani na lepszy, albo na gorszy świat. Krążę wokół tej najważniejszej kwestii, omijam ją, ale czuję, że powinienem wspomnieć. Tak, to naprawdę ja piszę, Panie Prezydencie. Wbrew temu, co komuniści mówili od dekad, nie dałem się zabić. Owszem, próbowałem sam, jednak tej nocy w 1947 roku nie spotkałem się z kostuchą. Bezpieczniacy znaleźli mnie, przewieźli do szpitala i dali opiekę, bo wierzyli, że wydam im moich współtowarzyszy. I pewnie bym wydał, mógłbym nawet publicznie wystąpić i składać samokrytykę sto, tysiąc razy, byle odwlec nieuchronną śmierć z ich rąk. Odpowiednio by się mną zajęli i zrobiłbym wszystko. Błagałbym o litość, skamlał, całował komusze podeszwy. Mieliby ze mnie dużo pożytku propagandowego. Dlatego tak bardzo na mnie chuchali. Dogorywałem w tej szpitalnej izolatce, ciało już wypychało ducha, ten jednak trzymał się kurczowo. Aż w końcu dał mi siłę. Ucieczka była łatwa, wszyscy sądzili, że miną miesiące, zanim zagoją się rany, więc strzegli mnie umiarkowanie. Myśli Pan, że gdyby mieli moje ciało, nie obnosiliby się z nim? W swoim dzienniku pisałem wielokrotnie, że las mnie przyzywał. Ktoś racjonalnie myślący, gdyby przeczytał moje zapiski, mógłby pomyśleć, że byłem niespełna rozumu. Ale to prawda. Była w tych ostępach dzika siła, która sprawiła, że przetrwałem tak długo. Szukali mnie wytrwale, ale cicho, by uniknąć kompromitacji. Przemieszczałem się jednak cały czas, wędrowałem na wschód, potem na południe, potem znowu na wschód. Czasem czułem ich obecność, ale jeśli zaprzyjaźnisz się z lasem, nie będziesz miał lepszego przyjaciela. Ochroni cię, nakarmi, nawet ubierze, choć kreacja ta zachwytu nie wzbudzi. Minęło wiele miesięcy, nim przełamałem lęk i odważyłem się wyjść do ludzi. Nigdy jednak nie wyjawiłem nikomu swojej tożsamości. Zamieszkałem w małej bieszczadzkiej wsi, gdzie nikt nikogo nie pytał wtedy o przeszłość. Być może moim sąsiadem jest któryś z moich niedoszłych oprawców? Nawet jeśli, to żaden z nas nie popełni już błędu z przeszłości. Dopiero od kilkunastu lat czuję się wolny, bezpieczny i smakuję te uczucia każdego dnia. I wiem, że nawet jeśli przytrafi mi się coś złego, nie będzie to gorsze od tego, co już przeżyłem. Panie Prezydencie, jeśli mam być szczery, nie wiem czemu zdecydowałem się napisać. Ten list prawdopodobnie nawet do Pana nie dotrze, utknie gdzieś pośród kilogramów korespondencji, jakie dostaje Pan codziennie. Pewnie któryś z urzędników zakwalifikuje to koślawe pismo jako bełkot wariata i będzie to absolutnie zrozumiałe. Jeśli jednak dotrze do Pana, a Pan będzie miał choć odrobinę wiary w prawdziwość moich słów, proszę pamiętać – mój pamiętnik tkwi wciąż w tej biednej podhalańskiej chacie, z dala od wszystkiego, o wiele dekad starszej ode mnie. Strzegł jej stary góral, mój przyjaciel, jeden z najlepszych, choć jego imienia nigdy nie poznałem. Niewiele informacji. Prócz zapisków i kwitów schowałem tam dolary, kiedyś dużo pieniędzy, zapewne dziś pozostał z nich już tylko pył. Kiedy zamykałem kasetkę, czułem się, jakbym zamykał tam swojego ducha. Być może kiedyś ktoś ją odnajdzie i być może on da kolejne świadectwo. Proszę o mnie pamiętać, jeśli to Pan odsłoni pomnik. Proszę pamiętać o strachu i o wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że teraz tego strachu jest odrobinę mniej. Z wyrazami szacunku Józef Kuraś, niegdyś major, niegdyś zwany Ogniem
 
II miejsce: MATEUSZ BOBOWSKI
 
Czarna Duchna (Echo Wiecznego Grunwaldu) Co powiadała Czarna Duchna o jimieniu Halżka po powieszeniu swojem w mieście Kladsko, przez Niemców zwanym Glatz, w roku pańskiem 1410. O, nicości, słysz mój głos, słysz to ciche skomlenie moje. Jam krolowica, córa króla Kazimira, jimię moję Halżka. Szeolu, napełń się bólem mojem na tę chwilę krótką nim wnijdę w twe puste dziedziny. Moje ciało leńcuchem umęczone, martwe, nagie, zgańbione wystawiono na przestrogę gawiedzi. A jam była krolowica za życia, Kazimira córa z nieprawego łoża, bastert, wzgardzona junocha. Gorze mi się stało. Gdzież teraz Jezukryst, co stąpa po wężach i bazyliszkach? Kat niebiosa mi otworzył, a w niebiesiech – pusto. Gdzież diabli? Jestże to potępienie moje? Będęż li wiekuij żywot wieść w nicości? Nie ma Jezukrysta, nie ma niczs. Jeśm tylko ja, której też już nie ma. Pozostały tylko czyny, przeszłe ziemskie sprawowanie, słowa, powiadanie. Krześcijany się wiesieliły tym skonaniem mojem, bo mimo mrozu wiośennego gro mężów przyszło było na plac, żeby spoźrzeć i wykrzyczeć w moję stronę: „Diabla koczuga! Zdychaj kurwico, czarna duchno!”. Na obnażone ciało padały jich słowa i kamienie. Krześcijanie byli bez winy. Jako barzo się bali, tako barzo nienawidzili. Mrzeniem swojem utuliła jeśm jich strach. Czarnej Duchny bali się w Kladsku, drżał przede mną cały Śląsk. Powiadano, że znajdywali ofiary moje na Morawach, że lękają się mię w Szwabii, a pono nigdzie tak barzo jak w Norymberku. Myśleli, że to w Norymberku z mojej ręki pirwy mąż był skonał. Dokonało się to jednak w drodze s Krakowa do Norymberku, między Opolem a Wrócisławiem czyli miastem Brassel. To pirwe zabicie mię było ukształtowało, zrozumiała jeśm, że nie muszę wieść żywota jak macierz moja, maćka kochana, którą los zmusił do nierządu w domu zbytnim Krakowa. Pojęła jeśm, że męże najbarziej są słabe tuż po tym, gdy jich rząpie wyrzuci siemię. Wtedy jich ciała stają się miękkie i nawet dziecię może wrazić w nie ostrze, dłuto stolarskie, żerdź, kozik a nawet odlany z brązu posążek. Pierwszą śmierć zadałam ułamaną dębową rozpórką koła powozu, który wiózł mię był do Norymberku. I ta dębowa rozpórka wprowadziła mię na tę żywota drogę, która wieść miała przez mrzenie mężów niemieckich i czeskich, a nawet braci Zakonu Krzyżackiego. K wiekuji pustce mię przywiodła ta dębowa rozpórka. Czyli tutaj. Na zawsze. W to powiadanie. Jako się Czarna Duchna, nierządnica, w noc przed kaźnią publiczną w mieście Kladsko spowiadała. Przychodzę nędzna i grzeszna przed twoje oblicze, Jezukryste, bo daleko oddaliła jeśm się. Wiele złego uczyniła jeśm. Byłam żeną nieposłuszną, cudzołożną, złodziejką, obłudnicą a nade wszystko mężobójczynią. Przelała jeśm krew twoją, ubiła jeśm Sigismunda, który kaiserem miał zostać po Ruprechcie i który ustanowił był przed laty z Konradem von Wallenrode, mistrzem zakonu szpitala matuchny przenajświętszej, rozbiór mej macierzy, Polski. I wreszcie ubiła jeśm Ulricha z Jungingen, także krzyżackiego mistrza. Azaliż po to do Kladska przybyła jeśm? Uciekła jeśm do miasta tego z nadzieję na żywot cnotliwy a poćciwy, ale dokądże i odjądże udała jeśm się, tamże uroda moja była mi kaźnią. Z Norymberka musiałam uchodzić po ubiciu nieczystego męża, z Prahy uciekła jeśm, gdy żmudzkiego machlerza dłutem ukułam w sierce, z Pilzna toż samo, i z odrzańskich i z wełtawskich i znad nyskich brzegów, zewsząd. Tu, w Kladsku, jeszcze wczora, niosłam błam wilczych ogonów na stargowanie k górnemu miastu, gdy uźrzał mię, na nieszczęście moje, mistrz Ulrich i zaraz posłał pachołka. „Pódź ze mną, junocha” powiedział pachoł, a ja już wiedziałam, dokąd mię wzywają. Dokądże i odjądże przybędę, tamże chcą pokładać się ze mną. Przeklęty los spuścił się na mię po maćce mojej, którąż bezślubnie wziął król Kazimir, a potem zapomniał był o niej i na żywot ladacznicy skazał w mieście pod królewskim zamkiem. Maćka moja odumarła mię, gdym dziesięć lat zaczęła. „Nie mam i nigdy nie będę mieć nic prócz ciebie. Nikt tak cię nie ukocha, jak matuchna twoja”, powiadała i w piersi swoje mię wtulała, jakby chciała do samego serca schować. Pomnę, jako skromnie serce matuchny biło. Pomnę woń kurzu a świec. Gdy ją męczyli weźrzenie skupiałam na świecy – krom wątłego blasku niczs nie istniało w ten czas. A gdy odumierała mię matuchna, opowiedziała kto oćcem mojem i dała mi tę chustę batystową z monogramem „K”. Rozdarcie na środku to pamiątka po kupcu z Norymberka, który wziął mię z Krakowa i do siebie wiózł, żeby zrobić ze mnie pańską kurwę, a już widziano we mnie urodę z krwi królewskiej. Gospodzin jednak chciał inaczej - między Opolem a Wrócisławiem pękła dębowa koła rozpórka. Gdy tak czekaliśmy, aż nadjedzie kto skory do pomocy, i gdy tak konie pasły się skubiąc spokojnie trawę, kupiec opasły takoż chciał dać popas swojemu rząpiu. Po wszystkim wyrwał mi chustkę po maćce mojej, żeby otrzeć spoconą twarz a szyję. Wtedy wraziłam mu ułamaną belkę w miękkie gardło i schowałam się w niedźwiedzie skóry czekając ratunku. Dokądże i odjądżę pójdę przede mną ten sam los kroczy, a za mną wlecze się nieczysta sława. Nikt nie wiedział, jak wygląda Czarna Duchna, bo nigdy nie zagrzała miejsca. Czarna Dziwka, jak mnie ochrzczono, wciąż wędrowała, Kurwa Wędrowniczka, powiadano i układano smutne piosenki. Azaliż słusznie? Azaliż nie gwałtem mnie brano? Przykazanie przecież mówi: „Nie czyń grzecha nieczystego procz urzędu małżeńskiego”. Panie Jezukryste, który depcesz lwa i smoka, racz podeptać mężów nieczystych, którzy przeciw twoim przykazaniom występują, którzy ten los na mię i na maćkę moję spuścili. Panie Jezukryste, teraz ja, niegodna do ciebie się uciekam … Co Czarna Duchna zrozumiała w przezwiecznym swoim umieraniu, do którego zrodziła się powieszoną będąc w mieście Kladsko, w burgu Glatz. Jeszcze nie spłynęła ze mnie cała krew, a już spływało na mnie oświecenie – po śmierci nie ma jasności. Nic się po tej stronie nie wyjaśnia, rozpoczyna się wieczność zdarzeń niepojętych, na których zrozumienie tej wieczności nie starcza. Wiedziałam, że przyjdzie mi się zrodzić ponownie jako trucicielka imieniem Charlotta Ursinus, i że będę zamknięta w twierdzy Glatz, za mężobójstwo, chociaż będę truć tylko zdrajców rajchu. Wiedziałam, że będę się rodzić wielokroć, że będę umierać albo dla Matki Polski, albo dla Wielkich Niemiec. Bo jestem z brudnej krwi. Jestem ze skażonej krwi. Jestem z dziada Polaka i dziada Niemca. Te krwie zwalczać się będą we mnie jak ciała obce, jak żarliwe języki, jak dwie strony życia maszerujące po ukojenie w stronę Grunwaldu. Moje łono będzie doliną Lety – mężczyźni będą pić z jej zdroju i będą zapomniani. Zabójstwem Sigismunda i Ulricha spłaciłam dług krwi swojego ojca, otworzyłam Matce Polsce drogę do Wielkich Niemiec i na Czechy. Zaciągnęłam jednak dług krwi niemieckiej po dziadzie, którego dalekie pokrewieństwo sięgało aż do Wallrama z Limburga, i dług ten będzie musiał być spłacony kolejnym umieraniem. Jestem mostem na Odrze i Nysie, po którym przechodzą spragnieni śmierci Niemcy i Polacy. Wiem, że umarłam i umrę jako Gertruda, Grażyna, Maria, Hildegarda i setki innych. Wiem, że jestem Beatrycze prowadzącą mężczyzn przez Odrę i Nysę do raju, do spotkania z przeznaczeniem w glorii honoru i chwały. Dla mnie samej kres tej drogi pozostanie przezwiecznym umieraniem, nieskończoną pustką.
 
III miejsce: ROGER PIASKOWSKI
 
W czasie rozważań nad kształtem komentarza, dzięki wyszukiwarce Google, dotarłem do komiksu, który w Nowej Gwinei wydała oficyna Ciuchca & Sons, należąca od 1945 roku do rodziny Ciuchciów, emigrantów z Białegostoku. Otóż jeden z Ciuchciów, Zbigniew (nota bene więzień łagru na Kołymie, gdzie pracował jako pomocnik obozowego fryzjera) w swoim komiksie przedstawił życie w sowieckim obozie, w którym Sowieci są wilkami, a więźniowie karaluchami i wszami (kryminaliści). W rozmowie ze mną (dałem słowo honoru, że nie jestem z KGB) ujawnił, że w Wellington w Nowej Zelandii, znajduje się urządzenie, które podłączono do mózgu Józefa Piłsudskiego, a dokładnie, podtrzymujące mózg - jak to ujął Ciuchcia - w stanie gotowości bojowej. Umieszczony w kolistym, hermetycznie zamkniętym pojemniku podłączonym do sieci za pośrednictwem pionowego ramienia obrotowego, w którym przebiegały przewody elektryczne. Całe urządzenie miało kształt buławy hetmańskiej, o wysokości około dwóch metrów i zostało zaprojektowane przez inżyniera Stefana Ossowieckiego. Dla osób postronnych Buława wygladała jak stojąca lampa z kulistym abażurem. Nie mogłem powstrzymać radości a zarazem zdumienia. Dzięki lekturze Wallenroda Marcina Wolskiego, a po części fenomenalnej Burzy Macieja Parowskiego, skłonny byłem przypuszczać, że pobicie Niemców i skuteczna obrona granic RP w 1939 roku, były w zasięgu polskiej myśli politycznej wzmocnionej o genialne własności umysłu Józefa Piłsudskiego. Zrozumiałem, że pewne fakty zostały w powieściach Wolskiego i Parowskiego potraktowane z wirtuozerią wodzirejów historii. Jeszcze przed wybuchem wojny, mózgiem Marszałka zajął się dyrektor Polskiego Instytutu Mózgu w Wilnie, profesor Maksymilian Rose, któremu Piłsudski - po śmierci - przekazał mózg w przekonaniu, że zostanie on (dzięki nauce) spożytkowany do celów strategicznych. Profesor Rose podczas wizyty w Belwederze, przekonał Marszałka o docelowym umieszczeniu mózgu w aparaturze zaprojektowanej przez Ossowieckiego. Rose stwierdził, że w mózgu pana komendanta znajduje się obszar kory mózgowej zawierajacy komórki służące dodatkowym celom najprawdopodobnie komunikacji w oparciu o rozpoznanie obiektów w przestrzeni, które zagrażają bezpieczeństwu Rzeczpospolitej. - Ba! - stwierdził Rose - dzięki tym właściwościom, możliwy jest liczbowy, a właściwie matematyczny odczyt szeregu liczb naturalnych. (Ten rodzaj komunikatów - zwanych szyframi - znalazł zastosowanie w odczytaniu przez Mariana Rajewskiego, niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma.) Rose w trakcie rozmowy w cztery oczy z Piłsudskim, uzyskał aprobatę dla swojej koncepcji. Piłsudski wkładając papierosa do cygarniczki zapytał: - Jak pan rozumie stwierdzenie, że moja kora mózgowa ma niewykorzystane możliwości? Mój mózg jest tak samo zbudowany jak wszystkich przedstawicieli homo sapiens? - Tak, panie komendancie - odrzekł profesor po chwili zastanowienia - w tej znacznie powiększonej części, pański mózg w przeciwieństwie do badanych przeze mnie innych mózgów, posiada nową tkankę korową w postaci ponad miliarda komórek, których nie posiada przeciętny mózg. W wypadku pana komendanta - mówił Rose - należy sądzić, że chodzi o lokalizację zdolności podejmowania szybkich analiz, wyciągania trafnych wniosków, mających wpływ na decyzje. Wolno mi przypuszczać - powiedział Rose, że mózg pana komendanta jest dowodem realnej egzystencji obszaru ducha. Piłsudski zgodził się, że istnieje wewnętrzna, intencjonalna przestrzeń, w której wyobrażam sobie konkretną - powiedzmy wojskową - działalność wraz z konsekwencjami, zanim one realnie nastąpią. Kilka tygodni po rozmowie z profesorem Rose, na spotkaniu w Kojranach pod Wilnem, Piłsudski powiedział: - Tak, moi państwo, spiskowanie naszych wrogów zagraża Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, a ja mimo wysiłku najlepszych lekarzy, wkrótce tę rzeczywistość opuszczę. Natomiast dzięki Stwórcy, mój mózg może się jeszcze przydać. W co głęboko wierzy pan profesor Rose i jego znakomici koledzy. Wydawało się, że odparcie wojsk niemieckich i sukcesy w obronie terytorium Polski, a także błyskotliwa obrona Wilna i Grodna oraz odbicie Lwowa, były wynikiem aktywnej obecności Marszałka i pracy Jego mózgu. Ze zrozumiałych względów Zbigniew Ciuchcia nie zdołał mi wyjaśnić, gdzie znajduje się Mózg i co się z nim stało. Zawirowania historii w tej sprawie, kierują uwagę na działalność brawurowo odważnych i pięknych Polek: Christine Granville, Krystyny Iłłakowicz czy Poli Doris, które nadały specyficzny koloryt pracy polskiego wywiadu. Czy zdajemy sobie sprawę, że skompromitowanie układu Ribbentrop-Mołotow, zawdzięczamy grupie operacyjnej AK pod kryptonimem Jagienka? Oczywiście, że nie - inaczej, to co opowiem by się nie wydarzyło. W oparciu o niedawno odkryte zapiski na mankietach, stewarda na transatlantyku Quinn Mary, Zaka Weinbrunna, który popadł w szaleńczą namiętność do Christine Granville i mimo jej sprzeciwu, kontynuował jednostronny romans, zapisując na mankietach koszuli (w przerwach na lunch) swoje nie tylko miłosne wyznania. Stąd wiemy, że Christine (dla Zaka, Pauline Armand) kursowała z Francji do Anglii, przygotowując operację Koklusz, która miała obrzydliwy związek Stalina z Hitlerem pokazać demokratycznemu światu, a przede wszystkim skierować polskie kontruderzenie na wschodzie, jeszcze przed siedemnastym września 1939 roku. Ciężar odpowiedzialności spadł na barki Poli Doris vel Kici, określanej mianem agentki bez tożsamości, znanej z szalonego zamachu na ministra spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesława Mołotowa, który miał miejsce w przeddzień podpisania paktu z Ribbentropem. Kicia zaprzyjaźniła się z kochanką Mołotowa, Swietłaną Czernienko. Ta propagandzistka, organizatorka centralnych akademii październikowych, lansowała z zapałem modę na koszule nocne dla mas, używając do tego celu ubiorów pochodzących z garderoby carskiej małżonki i jej fraucymeru. Założenie biustonosza po wielkiej księżnej Zofii Aleksandrownie przez Swietłanę Czernienko, było zabiegiem mistrzowskim, sprowokowanym przez zaprzyjaźnioną z nią towarzyszkę Tamarę Żdanową - czyli Kicię ( na codzień spawacza w moskiewskiej fabryce traktorów). Kicia przed planowanym spotkaniem ministrów, wypełniła biustonosz księżnej poduszeczkami z trotylem wraz z mechanizmem zegarowym. Eksplodujący biust Swietłany Czernienko - w trakcie podawania Mołotowowi teczki z mapami - zdmuchnął mu okulary i nadpalił wąsy oraz poczochrał przedziałek na głowie szefa dyplomacji Trzeciej Rzeszy von Ribbentropa, ale przede wszystkim spalił dokumenty, leżące na stole. Zamach spowodował przełożenie terminu i zmiany w redakcji dokumentów. Stalin był zdania, że należy kontunuować współpracę z Hitlerem, zaś Hitler - po konsultacjach z Ribbentropem - uznał, że Churchill już wie, w związku z tym należy do nowego porozumienia doprowadzić za pośrednictwem japońskiego wywiadu. Podczas kuriozalnego wtargnięcia Sowietów do Wilna, kiepsko ubrani i wściekle głodni żołnierze Armii Czerwonej, próbowali cudownego rozmnożenia chleba, licząc na burzliwe oklaski. W trakcie uroczystej gali w teatrze Na Pohulance, na którą żony sowieckich dygnitarzy przybyły w koszulach nocnych i piżamach, podkreślając rewolucyjny gust, zdarzyło się istne coup de theatre. W trakcie występu zespołu pieśni i tańca Wołga, doszło do spektakularnego obrzucenia pierzem i cukrem pudrem oraz oblania olejkami do ciast, a następnie przetrzepania kijami sowieckiego dowództwa. Happening skłonił Sowietów do opuszczenia Wilna. W tym czasie mózg Marszałka pracuje bezustannie w laboratorium ukrytm pod podłogą w instytucie przy ulicy Letniej w Wilnie. Mózgu nie odnaleziono - jak do tej pory. Od spotkania z panem Ciuchcią, jestem przekonany, że ocalał i tylko na coś czeka... na jakiś znak? Muszę zakończyć ten komentarz takim obrazem: 16 wrzesnia 1939 roku rozeszła się po Wilnie wiadomość, że Hitler się powiesił i jest koniec wojny. Ludzie wyszli na ulice śmiejąc się i tańcząc z radości, oficerowie strzelali na wiwat...
 
wyróżnienie:  DARIUSZ SOBIESKI
 
1. Wieczny Grunwald/Szczepan Twardoch pod Grunwaldem zginął syn Kazimierza Paszko dźgnęli go włócznią i udusili apaszką chcąc sens istnienia rozkminić obficie począł się ślinić i stwierdził, że życie nie jest boga igraszką. 2. Jedna przegrana bitwa/Marcin Wolski pod Warszawą nigdy się nie zdarzył żaden cud Tuchaczewski i Budionny z powierzchni ją zmiótł Wisłę kijem zawrócili W Grand Hotelu bank rozbili w republice Wisływód odtąd trwał polski lud. 3. Quietus/Jacek Inglot Quietus, detektyw z Kalisza, co niedosłyszał szukał ostatnich chrześcijan i przy tym dyszał homo sapiens, jak wieść niesie stąd tak rodzaj ludzki zwie się a Quietus bez boga i wiary potem wisiał. 4. Miraż/Zbigniew Wojnarowski kryjąc się w polskim mirażu taśma filmowa zapragnęła raz kiedyś w końcu dojść do słowa użyła kolorowych snów negatyw, pozytyw i znów wybuchła przedziwna epidemia filmowa. 5. Fausteria/Wojciech Szyda wśród dziesiątki rodzeństwa z Głogowca Faustyna przyszła na świat zamiast kolejnego znów syna a dzięki jej cyklofrenii nie ma chaosu na ziemi dał Bóg, że nie wyszła za jakiegoś murzyna. 6. Ogień/Łukasz Orbitowski Ogień zaprószony w Gorcach wypalił do cna wszystko, w czymkolwiek Polska była kiedyś mocna zaorano cały teren coś budują, jeszcze nie wiem może obóz, w którym polska będzie straż nocna. 7. Śniąc o potędze/Agnieszka Haska śniący o potędze i zamorskich koloniach budowniczy okrętów w butelce i dłoniach armadę chciał mieć w Tobago i ze trzy Gambijki nago lecz summa summarum to posiwiał na skroniach. 8. Gambit Wielopolskiego/Adam Przechrzta Margrabia Wielopolski używał pstrych koni pod wierzch w styczniu, mocno dzierżąc wodze w swej dłoni Hitler malował bez skazy żydom chasydzkie obrazy i raz Chińczyk w palcie wylądował na Malcie. 9. Orzeł bielszy niż gołębica/Konrad T. Lewandowski wielkopolski mistrz w produkcji salcesonu chciał napęd wymyślić do strato balonu na mięcho, cynadry i krew albo też na wołową brew zmarł gdy odkrył w piwnicy puszkę cyklonu. 10. Wallenrod/Marcin Wolski w Germanii piękna Helena trojańską klaczą została, dopóki żydzi jej nie zobaczą i ciesząc się jej widokiem przysporzą sińców pod okiem Polska zaś wycofa się stąd techniką raczą. 11. Burza/Maciej Parowski w czasie burzy, grając w wojnę czas się nie dłużył graczom, którzy wąchali już proch podczas burzy jakież zdziwienie ich było gdy armię morze im zmyło i nawet po jednym bucie ślad się nie kurzył.