"Wódz i Aniołki" cz.5

Data publikacji: 15.09.2015
Średni czas czytania 7 minut
drukuj

autor fragmentu: Lech Downar

Marszałek wraz z chłopcami stali w kuchni z podniesionymi do góry rękami. Wszyscy trzej byli w opłakanym stanie, brudni, w potarganych ubraniach, z licznymi zadrapaniami i siniakami na ciele. Naprzeciwko stał wyglądający jak posąg wysuszony staruszek. Obserwował ich czujnie zza przymrużonych oczu, a jego zacięta mina nie wróżyła nic dobrego. Do tego mierzył do nich ze starej dwulufowej strzelby. Marszałek sam nie był pewny co go bardzie niepokoi, strzelba czy mina staruszka. - Chyba jednak trzeba było spróbować po tych drzewach, no wiecie, przez dach. młodszy z chłopców jak zwykle wtrącił bezcenną uwagę. - Próbowaliśmy i nie wyszło nam najlepiej. wysyczał przez zaciśnięte zęby wściekły Marszałek. - A ja wciąż uważam, że ta dziura w płocie to był znak i trzeba było się przedrzeć przez krzaki. - starszy pozazdrościł młodszemu przenikliwości i przedstawił swoją analizę sytuacji. - A ja uważam, że róże wielkości dorosłego człowieka są na tyle znaczącą przeszkodą, że nie warto było kontynuować. czerwony z złości Marszałek tłumaczył swoje wcześniejsze decyzje. - Franciszku mam nadzieję, że to coś naprawdę waż… - do kuchni z impetem wkroczył przystojny mężczyzna w sile wieku. Wrażenie jakie wywołał w pierwszej sekundzie zepsuł szlafroczek, trochę nazbyt kobiecy jak na gust Marszałka. Początkowa energia również ulotniła się w sekundzie kiedy zobaczył trójkę jeńców swojego lokaja. - Co za licho ? otrząsnął się po chwili z początkowego szoku. - Pan pozwoli, że ja wszystko wyjaśnię. starszy z chłopców mówiąc to wyjął z kieszeni zwykły, niepozorny, drewniany medalion i podał go gospodarzowi, po czym dodał: - Pozdrowienie od mistrza Dobrowoja. Gospodarz wziął medalion i zbliżył do światła, przyglądał mu się chwilę obracając w ręce. Wymówił kilka niezrozumiałych dla Marszałka słów i medalion zajaśniał zielonkawym światłem a dookoła niego zawirowało kilka jeszcze bardziej tajemniczych świetlistych znaków. - Dobrowoj nie żyje. Ktoś nas zdradził. Dzieduszycki oddał medalion chłopcu, a następnie skinął na "niewzruszonego Franciszka", jak go już zdążył ochrzcić Marszałek, aby ten opuścił broń. - Siadajcie, mamy sobie wiele do wyjaśnienia. Zacznijmy od tego, co z wami robi Marszałek Śmigły-Rydz? wszyscy, równocześnie, z pytającymi minami zwrócili się w stronÄ™ Marszałka, który uważał siebie za najmniej rozumiejącego w tym towarzystwie, no może poza "niewzruszonym Franciszkiem". Przez następną godzinę chłopcy rozmawiali z Dzieduszyckim. Rydz-Śmigły raczej się nie odzywał, bo też nie za wiele wiedział i rozumiał z tego o czym rozmawiali. Nie kojarzył ani nazwisk, ani imion, ani nazw padających podczas rozmowy. Kilkakrotnie próbował wymusić wyjaśnienia, ale wszyscy chóralnie stwierdzili, że najpierw sami muszą zrozumieć co się stało. Pomimo tego, przysłuchując się rozmowie, kilka kwestii stało się jasnych dla Marszałka. Po pierwsze chłopcy należeli do jakiegoś tajnego stowarzyszenia, i co było kompletnym szokiem dla Rydza, było to stowarzyszenie jasnowidzów. Istniało już od wieków, i na szczęście miało za zadanie chronić i wspomagać Polskę. Inne narody również były wspomagane przez tego typu bractwa. Polscy jasnowidze dopiero co odbudowali się po jakiejś strasznej klęsce, a już musieli walczyć z "kolegami" z Niemiec. I dzięki Bogu udało im się ich pokonać otwierając tym samym drogę do zwycięstwa pod Wrocławiem. Młodszy z chłopców cały czas nie mógł się nachwalić genialnej zagrywce jakiegoś mistrza Bolko, dzięki której wygrali i nie zostali zmiecieni. Niestety w wyniku zdrady ponieśli olbrzymie straty. Z doświadczonych jasnowidzów przeżył tylko mistrz Bolko, który z powodu ciężkich ran nie był w stanie pomóc. Natomiast Dzieduszycki jako człowiek o minimalnych "zdolnościach" w wiadomej dziedzinie należał do siatki agentów bractwa. Zdaje się, że był bardzo utalentowanym szpiegiem, zawsze najlepiej poinformowanym, i dlatego chłopcy szukali odpowiedzi właśnie u niego. - W tym całym zamieszaniu trzeba wyjaśnić jeszcze jedną kwestię. Jak wiemy nasze małe zgromadzenie wręcz podlegało władzom, nazwijmy to cywilnym. Już od wieków w skład Wielkiej Rady wchodzili najwyżsi dostojnicy państwowi. wyjaśniał Dzieduszycki. - Więc nasuwa się pytanie: dlaczego o niczym nie wie nasz kochany Marszałek? - i znowu pytające oczy powędrowały w stronę biednego Śmigłego-Rydza. - Ja… - Marszałek nie wiedział co powiedzieć. - Wszyscy wiemy, że odwiedził pan Piłsudskiego w przeddzień jego śmierci. Przecież nie rozmawialiście o koniach, które tak obaj kochacie. No panie Marszałku, co panu powiedział poprzednik? Musiał panu przekazać informacje na temat jasnowidzów. Może nawet zdradził tajemnice Wielkiej Rady, tak pieczołowicie przez nią strzeżone. dedukował dalej gospodarz. Marszałek nic nie odpowiedział, ale spostrzegawczy człowiek uchwyciłby uśmiech krótszy od mrugnięcia.

 

Wybierz ciąg dalszy:

Aktywny wątek: "Wódz i Aniołki" cz.6 - autor fragmentu: Lech Downar