Dla nauczycieli
Gra "Czy wiesz, co wiem? Szacun!" powstała, aby w barwny sposób opowiedzieć o ostatnich stu latach niepodległości Polski. W podróż przez polską kulturę, historię, sport i politykę zabierze Was gra planszowa „Czy wiesz, co wiem? Szacun!”.
Mechanikę gry skupiliśmy na interakcji między graczami i ich integracji. Choć może stanowić urozmaicenie wieczornego spotkania z rodziną i przyjaciółmi, chcemy, żeby była też źródłem informacji o wydarzeniach, których uczniowie nie znajdą w szkolnych podręcznikach.
Aby nauczyciele mogli w pełni wykorzystać potencjał tkwiący w grze „Czy wiesz, co wiem? Szacun!” przygotowaliśmy dla nich scenariusz zajęć lekcyjnych z historii i WOS-u, bazujący na mechanice quizu.
Scenariusz, który oddajemy na Wasze ręce, jest kompleksowym dokumentem, opisującym przebieg lekcji z wykorzystaniem gry planszowej, podziałem ról, opisem zasad i pomysłami dla nauczycieli i pedagogów. Rekomendujemy zastosowanie go w szkołach ponadpodstawowych.
Gra „Czy wiesz, co wiem? Szacun!” powstała przy konsultacji dr. Tomasza Pawłowskiego, a uzupełniają je fotografie ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.
Szacun w szkole! – wywiad z psychologiem z Uniwersytetu Maciejem Frasunkiewiczem
Lekcja, temat, notatki z wykładu i spacery do tablicy. Szkolne zajęcia nie zawsze muszą wyglądać tak samo. Na pytanie „jak urozmaicić lekcję”, internet odpowiada tysiącami pomysłów. Jednym z nich jest wykorzystanie gier edukacyjnych. O zaletach nietypowego prowadzenia zajęć w tym odcinku podcastu opowiada psycholog z Uniwersytetu SWPS, Maciej Frasunkiewicz.
Nieciekawe i powtarzalne zajęcia nudzą nie tylko uczniów, ale też prowadzących je nauczycieli. Chociaż 45 minut zajęć nie daje dużego pola do popisu, warto czasem sięgnąć po niestandardowy pomysł na lekcję. Posłuchajcie, jak można wykorzystać w szkole grę edukacyjną „Czy wiesz, co wiem? Szacun!”.
Transkrypcja podcastu dostępna poniżej.
Przeczytaj wywiad:
Magdalena Miszewska (Audycje Kulturalne): Przed mikrofonem Magdalena Miszewska - zapraszam na kolejny odcinek audycji kulturalnych. Dziś odcinek bardzo edukacyjny, a to dlatego, że gościem jest psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, który zajmuje się między innymi wykorzystaniem nowych technologii w edukacji dzieci i młodzieży, Maciej Frasunkiewicz. Cześć.
Maciej Frasunkiewicz: Cześć, witajcie.
MM: O nowych technologiach mam nadzieję, że też porozmawiamy. Trochę o tych już nieco starszych i być może bardziej oczywistych też. Ale zanim o wszystkich naszych sposobach na to jak zainteresować dzieci tym co nauczyciele mają do przekazania, powiedz mi, jak często w szkole albo może w domu słyszy się: “Nie chce mi się iść jutro do szkoły”; “Czy możesz mnie zwolnić z czwartku i piątku, bo już naprawdę nudne jest to wszystko”? U mnie w domu regularnie się to pojawia...
MF: Wiele się nie zmieniło pod tym kątem. Dalej spora część uczniów niekoniecznie ma jakąś superwysoką motywację do tego by przychodzić na zajęcia. Niejednokrotnie zdarzało mi się wchodzić na zajęcia i słyszeć od uczniów, że nie wiedzą po co im to - w jaki sposób ma im się to przydać? Nie widzą sensu tej nauki. Wydaje mi się, że złapanie ich zainteresowania, uwagi jest pierwszą rzeczą, na którą nauczyciel powinien pracować.
MM: Ale myślisz, że to jest po prostu sytuacja wpisana niejako w cały proces edukacji? Zastanawiam się, czy moglibyśmy oczekiwać w ogóle od uczniów, żeby byli cały czas skoncentrowani i zainteresowani tym czego się uczą? Być może nie jest tak że oni są niezainteresowani, bo są źle uczeni albo nauczyciele im przekazują wiedzę w nieodpowiedni sposób. Czasem po prostu tak jest. Nie można być chyba zmotywowanym przez sto procent swojego czasu?
MF: Szczerze? Nie. Oczywiście, że nie. Szczególnie że każdy z nich ma inne zainteresowania, jest z innego środowiska, inne rzeczy w życiu robił - również za czasów wczesnoszkolnych czy przedszkolnych. To z czym musieli się zmierzyć w takiej nauce typowo programowej nie zawsze im odpowiada i nie będzie odpowiadać. To jest trudna sprawa.
MM: Istnieje cała dyskusja nad tym jak powinna wyglądać edukacja. Na ten temat jest sporo pomysłów i dużo się mówi o tym, że cały polski system edukacyjny wymaga wielu zmian. Nie tylko odnośnie tego w jaki sposób pracują nauczyciele, ale też o tym jaka wiedza powinna być przekazywana. Ile powinno jej być? Jak porozkładać akcenty? Dużo się mówi o tym, że w XXI wieku, kiedy mamy informacje na wyciągnięcie ręki, ważna jest nauka nie na pamięć jakichś informacji, ale nauka o tym jak umieć ją w odpowiednich miejscach znajdować. Wydaje mi się, że to też kuleje. Miałam kiedyś doświadczenia z pracą ze studentami na pierwszym roku studiów. Bardzo duża ich liczba nie potrafiła korzystać z wyszukiwarki internetowej, mimo że urodzili się już w czasach, kiedy komputery były na porządku dziennym, a każdy z nich od najmłodszych lat z komputera korzystał.p
MF: Tak tylko odnośnie komputeryzacji mamy tutaj taką różnicę: poprzednie pokolenia uczyły się obsługi komputera czy Internetu od samego początku, kiedy on był prostszy i było mniej możliwości. Wtedy ta nauka to było bardziej takie dobudowywanie umiejętności i kompetencji cyfrowych. W tym momencie, kiedy mamy ogrom aplikacji, witryn i forów, ciężko poznać cały Internet. Głównie z racji tego, że z natury jesteśmy wszyscy leniami poznawczymi. Gdy chodzi o to, żeby jak najwięcej rzeczy sobie ułatwić, to młodzież, mając te wszystkie aplikacje na wyciągnięcie ręki, które je w zasadzie prowadzą przez swoją funkcjonalność, nie widzą potrzeby eksplorowania Internetu pod kątem wiedzy, dopóki ktoś im nie pokaże w jaki inny sposób można z niego korzystać.
MM: My jednak nie będziemy rozmawiać o tym jak zmienić system edukacji, tylko o tym jak spróbować zmienić nieco podejście do prowadzenia lekcji. Jak wykorzystać inne metody niż to tradycyjne prezentowanie tego co w danym temacie zaprezentować uczniom należy? Mówiliśmy o tym, że dzieci czasami nie mają ochoty chodzić do szkoły i nie chce im się uczyć. Brak motywacji uczniów to jedna strona medalu, druga strona to nauczyciele, którzy cały czas prowadząc lekcje w ten sam sposób, rok po roku z kolejnymi klasami, omawiając te same tematy dokładnie tak samo jak wcześniej zwyczajnie zawodowo się wypalają.
MF: We wszystkim wkrada się nuda, a znudzony nauczyciel zanudza dzieci jeszcze bardziej. To słychać, to widać.
MM: Być może pomysłem na to by uatrakcyjnić lekcje byłoby wykorzystanie różnych rzeczy i sposobów. Ze swojej edukacji nie pamiętam wielu lekcji, które byłyby poprowadzone w sposób niestandardowy. Szczytem pomysłowości moich nauczycieli było wyjście na biologii na jakiś spacer krajoznawczy i rozpoznawanie roślin. Nigdy nie grałam w żadne gry na lekcji. Oglądanie filmów na lekcji nie wydaje mi się już jakimś niestandardowym sposobem jej prowadzenia. Czasami jest ono wręcz wykorzystywane nie w taki sposób w jaki być powinno - włączamy film, przez kolejnych kilka lekcji go oglądamy i mamy siebie nawzajem z głowy. Nie o to przecież w tym chodzi. Spotkaliśmy się tu dziś m.in. dlatego, że przygotowałeś scenariusz pracy z grą planszową opublikowaną przez Narodowe Centrum Kultury. “Czy wiesz, co wiem? Szacun!” - to nazwa tej gry edukacyjnej, która przybliża wydarzenia, postacie i różne sprawy związane ze sportem, kulturą oraz historią naszego kraju od odzyskania niepodległości (czyli od 1918 do 2018 roku). Powiedz mi jeszcze, zanim przejdziemy do sposobów wykorzystania tej gry, czy pamiętasz ze swojej edukacji jakieś niestandardowe podejście do lekcji?
MF: Wszystkie takie momenty, kiedy lekcja była poprowadzona albo chociaż zawierała elementy które nie były takim stricte motywem prezentacyjno-podawczym. Metoda podawcza, wykładowa jest w zasadzie najczęstszą metodą stosowaną na lekcjach i przy okazji jedną z najnudniejszych. Szczególnie że...
MM: Chyba że mamy nauczyciela pasjonata. Powiedziałam, że nie było u mnie lekcji niestandardowych, ale miałam nauczyciela języka polskiego którego nie lekcje, ale podejście samo w sobie było niestandardowe. Był on żywo zainteresowany tym co ma nam przekazać, również tym co na bieżąco dzieje się w literaturze. Więc wtrącanie książek, które były głośne w tamtym czasie, a nie zostały objęte programem, też u nas na lekcjach się pojawiało. Był też zainteresowany biografiami pisarzy, co jest pomocne w zapamiętywaniu różnych rzeczy - szczególnie kiedy wiemy jakie były z nich łobuzy.
MF: To akurat potrafi młodych bardzo zmotywować, jak się zarzuci czasami takie smaczki z życia różnych pisarzy, historyków czy jakichś innych ludzi nauki. Czytaj Tuwim, który niekoniecznie był osobą pokorną w swojej literaturze. Ja z kolei ze swojej szkoły (mam tu na myśli liceum), szczególnie zapamiętałem jedną historie - może to nie jest nic wielkiego. Natomiast myślę że warto dodać, że nigdy nie byłem osobą szczególnie zainteresowaną historią. Byłem raczej ukierunkowany na przedmioty przyrodnicze. Ale wracając, w pierwszej klasie liceum, mój ówczesny historyk tłumacząc nam w jaki sposób wyglądał i walczył rzymski legionista, w trakcie lekcji podszedł do jednej z ławek, podniósł ją i założył ją sobie na bark jako tarczę. Wziął też proporzec od mapy jako swego rodzaju lance i chodził marszowym krokiem po sali inscenizując jak wygląda jego walka. Po dziś dzień mam ten obraz przed oczami. Niejednokrotnie zdarzały mu się jakieś ciekawe wstawki na lekcjach co było w stanie nas uczniów trochę pobudzić. Nie ma nic gorszego niż nauczyciel, który nie ma pasji i nie ma pomysłu na swoją lekcję, ponieważ uczniowie to odczuwają w taki sam sposób.
MM: W takich chwilach pomóc sobie można, wykorzystując różne sposoby na uatrakcyjnienie lekcji. Przejdźmy zatem do twojego scenariusza wykorzysującego grę planszową. Nigdy nie grałam w planszówki w szkole, ale moje dziecko już tak. Ono miało takie doświadczenie, że któryś z nauczycieli zaproponował im zagranie w grę planszową. Tutaj ułatwieniem było to, że to były zajęcia składające się z dwóch godzin lekcyjnych. Wiadomo, że lekcja składająca się z 45 minut nieco nauczyciela ogranicza, dlatego wydaje mi się, że łatwiej skorzystać z takiego scenariusza tym którzy pracują w świetlicach albo w domach kultury, albo prowadzą zajęcia dla młodzieży, które mają za zadanie pomóc im w szkole. Wtedy łatwiej jest korzystać z takich pomysłów, ale na lekcji pewnie też się da. “Czy wiesz co wiem? Szacun!” to gra, która sprawdza wiedzę uczestników, nawet tą bardzo specyficzną. Jest skonstruowana trochę na zasadzie quizu, gdzie trzeba dodatkowo oszacować swojego przeciwnika. Wśród pytań, na które trzeba odpowiadać, pojawiają się pytania tj.: “Ile rysunków pojawia się w jednym odcinku Reksia?”; “Ile trwał średnio odcinek Bolka i Lolka?”. Mogą one sprawić dużo radości, ale nie tylko. Pamiętam, jak grałam w tę grę, dużo trudności sprawiło mi pytanie: “ile gramów soli znajduje się w litrze wody, którą ktoś pobrał z Bałtyku?”. W ogóle nie miałam pojęcia jaka to może być skala wielkości. Wiedziałam, że zasolenie Bałtyku jest małe, ale nie wiedziałam jak to sobie policzyć. Jak się czyta te pytania przed zagraniem to wydają się absurdalnie trudne. Człowiek sobie myśli: no nie tutaj się chyba nie pobawimy. Ale kiedy się gra, okazuje się, że z tego jest właśnie największa zabawa. Jak to przełożyć na zajęcia szkolne? Z tą grą jest o tyle łatwiej, że jest to gra edukacyjna. Zatem na lekcji historii moglibyśmy w ten sposób wiedzę zdobywać. Co to zmieni w uczeniu?
MF: Jeśli chodzi o tę grę to wydaje mi się, że na lekcje związane z wiedzą o społeczeństwie, czy o kulturze też byłaby właściwa. Jeśli chodzi o samą grę, z racji jej quizowego charakteru postanowiłem, żeby rozprzestrzenić scenariusz na całą klasę - tak by umożliwić rozgrywkę wszystkim na raz. Można też przeformułować go na formę turniejową. Możemy połączyć się w zespoły i w tych podzespołach myśleć nad najlepszą odpowiedzią, jednocześnie konkurując ze sobą. Różnica w stosunku do zwykłej lekcji jest taka, że angażujemy całą klasę i każdy ma jakąś swoją funkcję. Już nie jest tak, że jestem tylko słuchaczem, ale wchodzę w jakąś rolę, muszę być aktywny. Od mojej postawy i od tego co będę robił zależy powodzenie lub niepowodzenie ludzi, z którymi tymczasowo współpracuję w zespole. Z racji tego, że występuje motyw rywalizacji między nimi to pojawia się i motywacja. Przez to, że pytania są poza programowe, forma lekcji jest inna, co skutkuje odejściem od codziennej rutyny, którą mamy zawsze na lekcjach. Oprócz tego, że może to być bardziej atrakcyjne dla uczniów, to wydaje mi się, że sama próba zorganizowania takiej lekcji z uczniami może wpłynąć dodatnio na wizerunek nauczyciela. Staje się on wtedy nie tylko osobą, która daje wiedzę, ale osobą, która w jakiś sposób animuje te lekcje. Korzysta ze swoich zasobów w inny sposób niż zazwyczaj oraz stawia się w nowej roli - nie osoby oceniającej, której trzeba się bać (że weźmie do odpowiedzi) albo osoby, która zaraz o coś zapyta czy zrobi kartkówkę, albo osoby, która za coś ochrzani. Staje się osobą, która chce wzbudzić w uczniach pasję i pokazać samemu, że tę pasję posiada.
MM: Niektóre pytania pozwalają mieć szerszy obraz tego jak wyglądała historia polski. Pokazują, jak możemy prawidłowo połączyć pewne fakty. Na lekcjach historii zazwyczaj uczymy się co po kolei się działo, a trochę mniej wszystkich zależności przyczynowo skutkowych. Ale kiedy odpowiadamy na pytanie, ile czołgów Polska miała w 1919 r. wraz z wiedzą o tym, ile ich miała dowiadujemy się też dodatkowych informacji np. dotyczących tego, ile ich było w innych krajach. Dzięki temu mamy trochę inny obraz tych wszystkich działań wojennych, które z lekcji historii pamiętamy zazwyczaj tak: data, miejsce, gdzie była bitwa i ewentualnie dowódcy.
MF: Tak, ewentualnie kto wygrał i to wszystko. Przy czym, kiedy dostajemy takich informacji kilkadziesiąt, czy kilkaset to w którymś momencie wraca to poprzednie: “już się nie chce”. Mózg rzeczywiście zaczyna się zastanawiać po co w sumie mi ta informacja, skoro ja i tak jej nie wykorzystam. Tu wchodzi nuda, wchodzi bunt wewnętrzny, a motywacja się urywa.
MM: Myślę, że trzeba dorosnąć do tego by nie myśleć: “po co mi ta informacja?”. Też mogłabym się zapytać teraz po co mi wiedzieć, ile czołgów miała Polska w 1919 r.? Prawdopodobnie po nic. Być może kiedyś w jakiejś krzyżówce? Też nie, to liczba, nawet tam tego nie wykorzystam. Pozwala mi ona może lepiej zrozumieć różne mechanizmy i to jest przecież korzyść. Nawet jeżeli ja tego nigdzie nie wykorzystam ani bezpośrednio, ani też nie zostanę historykiem.
MF: Nie, faktycznie – sama liczba czołgów konkretnego państwa, w tym wypadku naszego, nie jest jakąś wiedzą powalającą. Ale tak jak mówisz, posiadanie wielu elementów pewnego zjawiska pomaga nam lepiej zrozumieć je w szerszym kontekście. I zgodzę się, że to potraktowalibyśmy jako walor.
MM: Ale wróćmy do celów poza edukacyjnych, które można sobie postawić, kiedy sięgamy po grę planszową. Kiedy chcemy ją wykorzystać podczas lekcji z młodzieżą to co jeszcze możemy w ten sposób osiągnąć? Czego jeszcze możemy ich nauczyć poza tematyką tej gry, czyli poza historią, poza wiedzą o tym jak działa Polska?
MF: Myślę, że wykorzystanie tego scenariusza podczas lekcji pozwala nauczycielowi na wgląd w relacje w klasie. To już nie jest wyrywanie poszczególnych uczniów do odpowiedzi tylko przemieszanie ich w losowej grupie. Danie im możliwości wybrania sobie jakiejś funkcji, którą obejmą. Jest to coś na podobieństwo assesment center, które się robi w rekrutacjach później. Myślę też, że nauczyciel, który ma do tego dryg, może później porozmawiać z uczniami na temat ich wrażeń. Na ile czuli się w tej konkretnej roli? Co im przeszkadzało? Co było ok? Wejść z nimi bardziej
w relacje na podstawie tej gry. Nie być tylko typowym nauczycielem, takim przekaźnikiem wiedzy. To też taka rzecz, której dzisiaj w edukacji bardzo brakuje, jak wynika zarówno z badań europejskich, jak i z obserwacji pracowników opieki psychologiczno-pedagogicznej w szkole. Nasze społeczeństwo (tutaj duża część specjalistów krzyczy mocno na wszystkie nowe technologie poniekąd mając częściowo racje), to ta praca polegająca na uspołecznieniu i na relacji oraz na tym, że nauczyciel nie jest straszną osobą, która tylko wstawia jedynki i ocenia. Może też być jakimś wzorem, autorytetem. Ale ten autorytet nauczyciela w dzisiejszych czasach jest niestety zatracany.
MM: Nauczyciele mają dziś sporo na głowie - muszą myśleć też o sobie, a nie tylko o uczniach. Wszystko jest w pewien sposób ze sobą powiązane, ale może znajdą czas by swoje lekcje uatrakcyjnić. Powiedz mi czy z twoich doświadczeń wynika, że jest jeszcze szansa zainteresować młodzież grą planszową? Odwołam się ponownie do mojego doświadczenia. Kiedyś urządzaliśmy z moim synem urodziny i zrobiliśmy je w inny sposób niż zawsze. Wypożyczyliśmy dużo gier planszowych, zaprosiliśmy gości i mieliśmy grać w planszówki. Pierwsze reakcje były takie sobie. Dosyć krzywe miny pojawiły się na twarzach gości, którzy przyzwyczajeni są od dzieciństwa do grania w różne gry wideo - niekoniecznie przeznaczone do ich wieku. Bardzo często się zdarza, że na oznaczenia wieku nikt nie zwraca uwagi. Gościom wydawało się w pierwszej chwili, że będzie to jakaś bardzo nudna impreza. Dodam, że byli oni wtedy jeszcze dziećmi. W trakcie okazało się, że jak zaczęli się angażować w te gry to zabawa była bardzo interesująca. Było dużo frajdy, a impreza się przedłużyła. Jednak pierwsza ich reakcja była: “Ale planszówka?” Wiem natomiast, że są spore grupy osób zainteresowanych w grę w planszówki. Jest ich mnóstwo: jedne są takie, drugie są inne - tak samo jak z grami wideo; jedne są lepsze, drugie gorsze; bardziej angażujące i te trochę mniej udane. Są ci którzy sprawdzają informacje o nich na bieżąco, grają w gry i jest to ich ulubione zajecie. Ale większość chyba tak do tego nie podchodzi.
MF: Myślę, że są grupy, które po prostu nie miały z tym dużej styczności. Dużo zależy od tego, jak to wyglądało w ich środowisku domowym, czy się po prostu w domu grało w planszówki, czy nie. Czy dało się czerpać z tego jakąś radość. Ja w jednym z miejsc swojej pracy nie mam większego problemu z tym, żeby ściągnąć kilka/kilkanaście osób do różnego rodzaju gier planszowych. Wręcz się kłócimy kto, w co będzie grał. Tutaj to trzeba najpierw poznać przede wszystkim. Nie jestem za stwierdzeniem, że dzisiaj dzieci nie są nimi zainteresowane. One po prostu planszówek nie znają. Tak jak wspomniałaś, na samym początku się krzywili, ale jak już się to stało, to było inaczej. Może nie powinno się słuchać, że ktoś nie chce? To jest trochę tak jak z ludźmi, którzy nie chcą próbować nowych potraw, bo ich po prostu nie znają i nie wiedzą, jak to będzie smakować. Myślę, że podobnie jest z grami planszowymi.
MM: “Szacun!” to nie planszówka, raczej quiz i to też nie taki typowy, gdzie losuje się kartę ma się pytania i trzeba wybrać odpowiedź. Takie wydają mi się najnudniejsze takie standardowe quizy. Czy to może stanowić tutaj problem? Problem, że te pytania nie będą takie pasjonujące. Tutaj dużo dają właśnie pytania. Trzeba oszacować co wie przeciwnik. Dzieci w szkole zazwyczaj nie mają wiedzy na temat tego czym się interesują ich rówieśnicy. Czasami podczas lekcji to wychodzi, ale tylko wtedy, gdy ktoś ma ochotę się tym podzielić. I tutaj wychodzi kolejny pozytywny czynnik gry. Uczniowie z klasy, czy z koła zainteresowań poznają się między sobą lepiej.
MF: Dokładnie. Czasami ktoś może się tą widzą wręcz wykazać.
MM: Dobrze, zatem wiemy, że możemy korzystać z planszówek, z gier typu “Szacun!” (czyli tych bardziej quizowych), żeby urozmaicić lekcję. Czy ty masz jakieś inne ciekawe pomysły np. odnośnie tego jak wdrożyć na lekcjach nowe technologie? Moje doświadczenie pochodzi z czasów, kiedy noweu technologie dopiero wchodziły do szkół. Tablice multimedialne dopiero co do szkół wprowadzano – one sobie wisiały, ale nikt z nich za bardzo nie korzystał. Teraz jest chyba inaczej?
MF: Nie wiem czy w większości, ale w ogromnej liczbie szkół te tablice są. Miałem ostatnio okazję rozmawiać z ludźmi, którzy sprzedają te sprzęty. Usłyszałem, że rzadko się teraz zdarza, żeby nauczyciel po tablicy interaktywnej mazał markerem, co było swego czasu dosyć często spotykane. Ale to była chyba kwestia przyzwyczajeń i wydaje się, że wykorzystanie nowych technologii ma się jak najbardziej w porządku. Młodzi myślą o nowych technologiach głównie w kontekście gier lub aplikacji tj. komunikatory internetowe różnej maści. Ale to co wspomnieliśmy wcześniej, sam fakt poszukiwania informacji już nie. Gdyby nauczyciel na lekcji zadał każdemu zbadanie jakiegoś problemu, wyszukanie go i opisanie tego czego się dowiedział i co znalazł, byłby w stanie zweryfikować, czy uczniowie są w ogóle w stanie do tych informacji dotrzeć. Mi samemu zdarza się czasem napisać jakiś artykuł psychologiczny. Z jakieś 20/30 lat temu musiałbym w takiej sytuacji udać się do biblioteki. Musiałbym nazbierać masę czasopism, poświęcić na to nie wiadomo, ile godzin i popołudni, żeby w ogóle dotrzeć do materiałów źródłowych. Dzisiaj natomiast, wiedząc po jakich stronach się poruszać, jestem to w stanie zrobić w jeden lub dwa wieczory w domu. Dlatego, że to wszystko jest w sieci. Całość polega na tym, żeby wiedzieć jak to znaleźć, jakie wpisać hasła kluczowe oraz jakie narzędzia wykorzystywać do poszukiwania takich informacji.
MM: I jak stwierdzić które źródło jest wiarygodne. Bo w Internecie każdy może napisać wszystko.
MF: To też. Weryfikacja źródła to jedna z podstaw dzisiaj. Dlatego, że ilość artykułów jakie możemy dzisiaj znaleźć o niesamowitych zjawiskach, stworzeniach, czy latających spodkach jest przeogromna. W całym tym gąszczu można się w którymś momencie pogubić. Istnieje powiedzenie: “kłamstwo powtarzane 1000 razy staje się prawdą”. W przypadku różnych rzeczy opisywanych w Internecie nie raz się ono sprawdza.
MM: Co myślisz o wykorzystywaniu kanałów na YouTube, które są dedykowane popularyzowaniu wiedzy? Część z nich jest przygotowywana z myślą o młodzieży. Czasami zdarza się, że nauczyciele z tych filmików korzystają podczas lekcji. Ich zaletą jest to, że są zazwyczaj krótkie i chyba najłatwiej jest z nich skorzystać wtedy, gdy mowa o jakichś eksperymentach i doświadczeniach (np. poczas chemii).
MF: Myślę, że to jest ciekawy sposób. Wydaje mi się jednak, że bardziej bym obstawał za próbą czerpania inspiracji przez nauczycieli w takich filmikach, a nie stricte pokazywanie takich filmików przez nich na lekcji. Przy czym mogą zaznaczać z jakich kanałów korzystają, gdyż jest to w jakiś sposób zachęcenie do nauki. Mam w myślach jeden z kanałów edukacyjnych, kanał anglojęzyczny jakiegoś uniwersytetu z Australii. Forma graficzna i sposób opisywania przez nich zjawisk, jest super intersujący, przy czym oni nie zagłębiają się za bardzo w szczegóły. I jak zawsze fizyka nie była moim przedmiotem, to dzięki nim zacząłem się uczyć o budowie atomu, o czarnych dziurach, gwiazdach i w zasadzie o rzeczach, które kiedyś były dla mnie czarną magią. A tu nagle - kurczę to jest ciekawe! Zacząłem zgłębiać ten temat i wiem teraz więcej niż w szkole. Najbardziej żałuję, że kiedyś nauka nie była w taki sposób podawana na lekcjach. Próba zaszczepienia pasji uczniom, przez pokazywanie im różnych form tj. Youtuberzy - czemu nie? Przecież ludzie, którzy tworzą te filmiki to są bardzo często pasjonaci, z wewnętrzną ogromną potrzebą, żeby się wiedzą podzielić. I nie widzę w tym wstydu dla nauczyciela, jeśli wesprze się de facto kolegą po fachu, który pokazuje to w inny sposób. Być może weźmie coś dla siebie i wdroży część z tych rzeczy na własnych lekcjach, albo się zainspiruje i zrobi coś po swojemu, ale inaczej niż do tej pory.
MM: Wydaje mi się, że sporą przeszkodą jest też czas – 45 minut. W tym czasie trzeba sprawdzić pracę domową i wprowadzić uczniów w temat. Program też trzeba przecież realizować, bo pod koniec szkoły dzieci mają egzaminy i muszą się nauczyć tego co na tych egzaminach będzie. Zatem znalezienie czasu na taką grę jak Szacun! to wyzwanie.
MF: Niewątpliwie. Z jednej strony mamy program i wyniki, a z drugiej strony mamy możliwość lepszego kontaktu z naszą młodzieżą. De facto lekcje, które są prowadzone w sposób zaangażowany obustronnie są wydajniejsze i jesteśmy w stanie więcej nauczyć ludzi, którzy chcą nas słuchać. Co z tego ze polecimy z całym programem, kiedy wszyscy na tych lekcjach śpią lub rysują graffiti na ostatniej stronie zeszytu.
MM: Czyli warto znaleźć czas również w swoim własnym życiu, żeby takie niestandardowe lekcje przygotować? Tutaj z pomocą przychodzi Internet. To jest kopalnia wiedzy nie tylko dla uczniów, ale i dla nauczycieli.
MF: Wydaje mi się, że warto by było tak raz w miesiącu przeprowadzić inną lekcję niż zazwyczaj, żeby te wszystkie standardy, które są utarte, poprzewracać do góry nogami i trochę poeksperymentować. Bierzmy też pod uwagę, że nie każda innowacyjna lekcja zostanie przez uczniów kupiona. Może się zdarzyć, że coś nam nie wyjdzie tak jak sobie to zaplanowaliśmy, że będzie inaczej. Co, jeśli postawilibyśmy się trochę w innej sytuacji? Nie na takiej zasadzie, że my nauczyciele mamy przekazać wiedzę wam uczniom, a wy się macie tego nauczyć, tylko na zasadzie wymiany. Spróbować z uczniami podyskutować. Odsłonić się troszkę, co przecież nie musi być ujmą dla autorytetu. Zapytać się: “Co wam się w moich lekcjach podobało?”; “Na co powinienem kłaść większy nacisk?”. W tej sytuacji uczeń jest takim jakby klientem dla nas. Coś od nas bierze, a my pytamy czy on z tego produktu, który bierze jest zadowolony. Tu idziemy trochę w podeście biznesowe, ale myślę, że warto czasami rozważyć taką opcję myślenia.
MM: Zastanawiam się czy takie niestandardowe podejście mogłoby odkryć nietypowe zainteresowania uczniów, takie które czasem mogą nauczycielom umykać podczas prowadzenia lekcji. Np. Nauczyciel historii po ocenach może nie zauważyć, że jakiś uczeń ma sprecyzowane zainteresowania historyczne tj. militaria z okresu II Wojny Światowej. To wyjdzie być może podczas omawiania tego tematu, być może jedno pytanie na sprawdzianie będzie tego dotyczyć, ale jego ogólna wiedza historyczna nie musi być duża i może zostać skreślony jako ten historią niezainteresowany. A okazuje się jednak ze gdzieś tam jakieś swoje konkretne zainteresowania ma. Albo powiedzmy ktoś jest fanem jakiegoś zespołu muzycznego, który śpiewa w obcym języku. Zatem ta osoba zaczyna sobie tłumaczyć na własny użytek teksty piosenek i w ten sposób rozwija swoją wiedzę na temat języka obcego, czy chociażby języka polskiego, na co wcale jego oceny nie musiałyby wskazywać.
MF: Jak najbardziej. Zastanawiam się, czy nie warto byłoby poświęcić dwóch połówek lekcji np. na to, żeby nauczyciel z każdym uczniem z osobna porozmawiał co w danym przedmiocie lubi. Mówię osobno, bo taka wypowiedź na forum mogłaby krępować i niekoniecznie dawać satysfakcjonującą odpowiedź, gdyż prościej byłoby powiedzieć “tak trochę” albo “w sumie lubię”, albo “ja tak nie za bardzo”. Te odpowiedzi by nam niewiele dały.
MM: Poza tym odpowiadanie “nie lubię historii” na pytanie nauczyciela historii czy lubi jego przedmiot może być ryzykowne.
MF: Może być ryzykowne. Taka odpowiedź jednak miałaby na celu pokazanie się na tle klasy zamiast udzielenie faktycznie odpowiedzi. To nie jest prawdziwy kontakt między ludźmi, dlatego bardziej bym skłaniał się ku stronie indywidualnej, jeśli w ogóle rozważalibyśmy taką ideę.
MM: Grając w grę Szacun! można odkryć nietypowe zainteresowania. Pytania są chociażby o militaria, gdzie ich miłośnik może zabłysnąć, ale są też pytania, które mimo, że są historyczne to wymagają pewnej wiedzy ogólnej - czasami matematycznej, czasami wymagają oszacowania czegoś. Pamiętam pytanie na temat produkcji węgla: Czy w 1975 r była rekordowa produkcja węgla? Było podane, ile wynosiła oraz pytanie: ile wynosi teraz? I to już nie jest pytanie z zakresu historii. Możemy dzięki niej odkryć, czy ktoś jest na bieżąco, może nie z wydobyciem węgla, ale z polską gospodarką.
MF: Tak i to jest zdecydowanie jakiś początek. Bierzmy też pod uwagę, że uczeń po usłyszeniu takiego pytania, nawet jeśli nie znał odpowiedzi prawidłowej, poszuka tych informacji i będzie chciał się dowiedzieć, dlaczego tak jest. Skąd się wzięła ta liczba? - jest o wiele większa niż sobie wyobrażał (albo mniejsza). Są też pytania o stare polskie samochody. Gdzieś nasz maluszek był też wymieniony, więc jeśli ktoś interesuje się motoryzacją, a czasy malucha go już minęły, to może doczyta na temat polskiej produkcji samochodów. Może dowie się w jaki sposób straciliśmy pewne rzeczy, z czego to wynikało. To taki motyw pobudzania do eksplorowania wiedzy.
MM: Także zachęcamy do zagrania w grę Szacun! na lekcji i poza lekcjami. Można też ściągnąć sobie aplikacje, która pozwoli zapoznać się z tym w jaki sposób ta gra jest skonstruowana. Ta aplikacja jest darmowa. “Czy wiesz, co wiesz? 100 lat wiedzy” - tak się nazywa i jest dostępna na oprogramowanie android i IOS. Warto, więc sobie sprawdzić, ile się wie. Wydaje mi się nawet, że człowiek który myśli, że dużo wie na temat historii polskiej, może być bardzo zaskoczony, kiedy wylosuje sobie niektóre pytania. Są one bowiem tak skonstruowane, że chyba trudno mieć przewagę w tej grze.
MF: Trudno, zdecydowanie. Nawet ta elektroniczna wersja (miałem okazje w nią zagrać), powiem tak: jakoś idzie [śmiech].
MM: Także zachęcamy do sprawdzania wiedzy. Moim gościem był psycholog Maciej Frasunkiewicz. Dziękuje bardzo.
MF: Dzięki bardzo.