"Niebezpieczni dżentelmeni" - recenzja Łukasza Maciejewskiego

 

O „Niebezpiecznych dżentelmenach” Macieja Kawalskiego słyszałem także wiele nieprzyjaznych opinii. Że to niepoważne, komiksowe (epitet), że o postaciach formatu Josepha Conrada czy Bronisława Malinowskiego, wypadałoby opowiadać inaczej, na serio. Nie zgadzam się z takimi argumentami, uważając, że nie ma jedynego właściwego wzorca, podług którego mielibyśmy pokazywać luminarzy kultury, i że w kinie – podobnie jak w życiu – niemal wszystkie chwyty powinny być dozwolone.

O sukcesie „Niebezpiecznych dżentelmenów” zadecydowali jednak widzowie, nie krytycy. W ciężkich dla rodzimego kina, popandemicznych miesiącach, to właśnie publiczność zdecydowała, że film debiutanta jest propozycją skierowaną idealnie dla nich. A forma filmu, lekka, na poły komediowa, na poły detektywistyczna, oraz sama opowieść, osadzona w polskiej ikonografii kulturowej i geograficznej (Zakopane!), daje widzom uśmiech, nadzieję i spełnia podstawowy warunek odbiorczy. Film się po prostu podoba.

Nigdy się nie spotkali razem, chociaż mogli spotkać. Żyli i pracowali przecież w tym samym okresie. Tadeusz Boy-Żeleński – w tej roli Tomasz Kot, Witkacy – Marcin Dorociński, Joseph Conrad – Andrzej Seweryn i Bronisław Malinowski – Wojciech Mecwaldowski. Takie postacie, taka obsada. To nie było proste zadanie, a jednak debiutant, Maciej Kawalski, z wykształcania lekarz, podobnie zresztą jak Boy Żeleński, z zamiłowania i z determinacji filmowiec, świetnie poradził sobie z tym arcytrudnym tematem.

Realizację filmu poprzedzała wielomiesięczna kwerenda w bibliotekach i archiwach, bo nawet jeżeli „Niebezpieczni dżentelmeni” są fikcją, to mówimy o fikcji znakomicie pod względem merytorycznym przygotowanej i opracowanej. Dla miłośników literatury i sztuki dwudziestolecia międzywojennego, „Niebezpieczni dżentelmeni” są koszyczkiem z przysmakami. Poza głównymi bohaterami, także Szymanowski, Pawlikowska-Jasnorzewska, Piłsudski. Elita kulturalna i polityczna tamtego okresu. Z kolei najmłodsi widzowie odnajdują w debiucie Kawalskiego przede wszystkim zabawę z konwencją, film z rodzaju „Ligii niezwykłych dżentelmenów”, który zaczyna się od trupa (nieomal w szafie), ale jeżeli chociaż niewielka część z nich sięgnie po seansie także po prozę Witkacego, albo zainteresuje się osobowością Boya Żeleńskiego, to już mówimy o imponującym – tym razem pedagogicznym – sukcesie.

Walorem jest także bezbłędna scenografia i dekoracja wnętrz autorstwa Marcela Sławińskiego i Katarzyny Sobańskiej oraz kostiumy Emilii Czartoryskiej. Mistrzowie w swoich fachu odtworzyli świat, znamy nam dotąd głównie ze starych pocztówek, albo z wyobraźni. Zakopane, odkrywanie góralszczyzny, śnieg, kierpce, kaszkiety i świetnie skrojone garnitury. Każdy rekwizyt ma tutaj znaczenie. Pomaga niebezpiecznym dżentelmenom.

Łukasz Maciejewski

Używamy plików cookies (szczegóły znajdują się w zakładce „Polityka prywatności”). Jeśli nie chcesz, by „ciasteczka” były zapisywane na Twoim urządzeniu, zmień ustawienia przeglądarki. Jeśli jednak się na to zgadzasz, wciśnij