Sztuka i autorozwój

Data publikacji: 21.01.2015
Średni czas czytania 13 minut
drukuj
O szkoleniach na bazie sztuki współczesnej z Magdaleną Mielnicką, Prezesem Fundacji All That Art! we Wrocławiu rozmawia Kamila Lewandowska.

Fundacja All That Art!, której jest Pani prezesem, oferuje szkolenia dla biznesu, polegające na treningu kreatywności bazującym na wybranych elementach sztuki współczesnej m.in. „Sztuka współczesna jako paliwo kreatywności”.  W jaki sposób należy rozumieć to, że sztuka jest źródłem kreatywności i skąd przeświadczenie, że artysta to zawód najbardziej kreatywny?

Kreatywność to przede wszystkim forma postawy, stan umysłu i serca oraz stosunek do otoczenia. To oznacza, że może być cechą wyuczoną, wytrenowaną i teoretycznie jest dostępna dla każdego. Polacy są narodem bardzo kreatywnym, ale terroryzuje nas nasza własna historia i strach, który w nas tkwi. Ten strach powoduje, że myślimy, że nic nam nie wyjdzie, albo że ktoś inny zrobi coś lepiej niż my.

Strach przed popełnianiem błędów?

Strach przed oceną innych, tym „co inni powiedzą”. To jest chyba nasza cecha narodowa. Tymczasem artyści są tak uwarunkowani, że najczęściej nie obchodzi ich opinia innych. Kierują się wewnętrzną siłą, która pcha ich do zbadania frapującego ich tematu. Artyści poprzez umiejętność interpretowania świata po swojemu mają w sobie postawę zachęcającą do poszukiwań i niebania się. Skuteczność metod artystycznych polega na tym, że sztuka zwraca uwagę na wyjęty często z kontekstu szczegół i powoduje, że zatrzymujemy się podczas codziennego pędu konsumpcji. W tym zatrzymaniu nasze odczucia wobec sztuki są drugoplanowe, najważniejsze jest to, że na chwilę stajemy twarzą w twarz z jakimś nietypowym zagadnieniem. Zaczynami patrzeć na otaczające nas elementy świata uważnie, inaczej niż dotychczas. Artysta zmusza nas do ucieczki od schematów, do myślenia innego niż zwykle, do skupienia uwagi.

Postawy kreatywne kształtują się wtedy, gdy się „zatrzymujemy”?

Tak. Pierwszym etapem trenowania postawy kreatywnej są ćwiczenia percepcji- w tym szczegółowa analiza źródeł własnej postawy, oraz abstrahowania- umiejętności skupienia na szczególe i budowania na nim własnej historii. Są to ćwiczenia, które mają na celu zburzenie utartych schematów, którymi się kierujemy. To może nas w pierwszej chwili denerwować i wybijać z bezpiecznego dobrego samopoczucia, ale moment rozdrażnienia jest zaproszeniem do refleksji nad tym „dlaczego jestem zdenerwowany?”. Gdy próbujemy odpowiedzieć sobie na to pytanie, dowiadujemy się o sobie zupełnie nowych rzeczy.

Do kogo kierujecie ofertę szkoleń kreatywnych?

Nasza oferta ciągle się polaryzuje, bo obserwujemy rynek i identyfikujemy potrzeby. Jedną z grup, dla której realizowaliśmy zajęcia są ludzie odpowiedzialni za rozwój strategiczny firmy. To zwykle osoby już bardzo dobrze wyszkolone przy pomocy znanych metod psychologicznych, w tym m.in. metod heurystycznych. Nasze zajęcia są inne, bo choć stosujemy te same metody pracy w grupie (np. metoda 6-ściu kapeluszy Edwarda de Bono czy burza mózgów Alexa Osborn’a), to pracujemy w kontekście i na bazie sztuki współczesnej. Uczestnicy, dla których ta sztuka jest w dużej mierze obca, zaczynają się zastanawiać nad rozwiązaniem problemów od zupełnie innej strony, poznając niezwykle interesujący materiał i demokratyczną różnorodność postaw uczestników. W ten sposób powszechnie znane metody zyskują nowy sposób działania a uczestnik trenując kreatywność otwiera nowe pokłady jej źródeł.

Podczas treningu występują elementy zabawy, rywalizacji. Ale najważniejsze jest to, że w trakcie zajęć zachodzi konieczność „dookreślenia się”, przyjęcia jednoznacznej postawy podczas opisywania swoich wrażeń powstających w wyniku kontaktu ze sztuka współczesną. Rozdzielenie etapów analizy problemu sprawia, że uważniej przyglądamy się zarówno sztuce, jak i naszej reakcji, również w kontekście innych. Zaczynamy zdawać sobie sprawę z różnych uprzedzeń, problemów z samooceną, czy nawet fobii. Sztuka współczesna jest niezwykle demaskująca.

Przed obrazem jak na leżance?

W pewnym sensie tak, choć nie chodzi o to, by się psychicznie obnażać. Bardziej chodzi o to, że podczas mówienia o swojej postawie, swoich wyborach, ocenach i klasyfikacjach, słyszymy siebie samych i mamy szanse na weryfikację. Uczestnicy z naszych zajęć wychodzą skupieni, skoncentrowani na swoich własnych przemyśleniach. Istotą nie jest dyskusja na temat obrazu, ale autorozwój.

Jak długo trwają takie zajęcia?

Najczęściej maja one formę pojedynczego, parogodzinnego (dwie do sześciu godzin) spotkania. Najdłuższe, jakie udało nam się przeprowadzić trwało dwa dni. Moim marzeniem jest program półroczny, choć to ogromne wyzwanie. Należałoby w takim przypadku sięgać już nie tylko po sztukę polską, ale dokonać mapowania rynku sztuki na świecie, tzn. obserwować, jak sztuka wyznacza trendy, w jaki sposób identyczne lub podobne idee niezależnie pojawiają się w różnych częściach świata, i jak się rozwijają uzależnione od energii twórcy i ciekawości odbiorcy.

To, co robicie zawiera w sobie również elementy edukacji kulturalnej.

Edukacja jest złym słowem, bo zakłada obecność nauczyciela, czyli tego, kto wie lepiej. Tak nie jest, bo nie dyktujemy uczestnikom, co ma im się podobać, a co nie. Na początku spotkań zwykle nie mówimy o tym, jakie reakcje społeczne wzbudziło dane dzieło, że na przykład było przedmiotem głośnego skandalu. Pozwalamy uczestnikom szczerze wypowiedzieć się na temat dzieła, które oglądają. Zwykle, jak się okazuje, wszyscy o skandalu coś wiedzą lub słyszeli, ale samego bohatera skandalu nie znają. Dajemy możliwość zajęcia własnego stanowiska, zachęcamy do szczerej analizy własnej reakcji na dzieło, która jak się okazuje wcale nie musi się zgadzać z opiniami ekspertów lub mediów. Grupy, z którymi prowadzimy zajęcia, czyli przedstawiciele biznesu – ludzie zwykle świetnie wyszkoleni i najwyższej klasy profesjonaliści, zachęceni, okazują się wspaniałym partnerem do rozmów o sztuce współczesnej.

Upowszechniacie wiedzę o sztuce współczesnej. Czy to, Pani zdaniem, wpływa na popyt na rynku sztuki?

Zdecydowanie tak. Jednym z efektów szkoleń kreatywnych jest powstawanie prywatnych kolekcji. Wzorem zachodnich społeczeństw, coraz więcej Polaków posiada swoje własne kolekcje, budowane etapami w miarę własnego rozwoju. Wybór dzieł sztuki znakomicie obrazuje to, co w danym momencie dzieje się w życiu kolekcjonera. Mamy szansę po latach na uzyskanie unikatowych zestawów dzieł stuki, które będą wyborami prywatnymi i przez to arcyciekawymi, bo wzbogaconymi przez historię życia i poszukiwań kolekcjonera. Przykłady takich kolekcji możemy dziś oglądać np. w Luwrze.

Nadal jesteśmy przed „boomem” na rynku dzieł sztuk. Zmierzamy do czasu, w którym polska średniozamożna część społeczeństwa odbudowała swoja pozycję świadomego odbiorcy w świecie sztuki i poczucie, że nie trzeba być milionerem, aby w nim uczestniczyć.

Przez lata to sztuka uczyła się od biznesu, teraz mówi się więcej o uczeniu się biznesu od sztuki. Czy w Państwa działaniach jest jednak miejsce na ten pierwotny kierunek, tzn. uczenie artystów podejścia biznesowego?

Tak, bo wychodzimy z założenia, że obie strony są sobie potrzebne, więc powinny się rozumieć i szanować wzajemnie swój język komunikacji. W związku z tym artyści też muszą uczyć się od tej drugiej strony. Równolegle do spotkań z biznesem rozpoczęliśmy projekt „Strategia Marki Artysty”, w ramach którego zachęcamy twórców, by poznali narzędzia i język jakim posługuje się odbiorca, a przez to nauczyli się poruszać na rynku. Wielokrotnie mamy do czynienia z sytuacją, w której artysta nie mając wiedzy o regułach, którymi rządzi się rynek, jest wobec nich kompletnie bezsilny.

Czy współpraca z biznesem może być stabilnym źródłem finansowania dla twórczości artystycznej?

Najważniejsze jest, aby zrozumieć, że artysta jest tak samo potrzebny biznesowi, jak biznes artyście. Nie ma tu mowy o charytatywnym wspomaganiu twórcy, bo postawa opierająca się na litości wyklucza wzajemność i świadomość, że sztuka również może coś dać biznesowi. To artysta często oddając swoje dzieła na cele charytatywne wspiera idee drugiej strony.

Widzę duży potencjał w firmowych programach CSR (Społecznej Odpowiedzialności Biznesu), w ramach którego jest sporo możliwości włączenia sztuki współczesnej w wewnętrzną politykę korporacji. Mamy też wiele wspaniałych przykładów budowania wartościowych kolekcji korporacyjnych np. przez banki: chyba największa na świecie kolekcja Deutsche Bank z programem „Sztuka w miejscu pracy”, kolekcja Microsoft, a w Polsce ING, PKO BP, czy Santander. Oprócz propagowania wiedzy o sztuce, realnego wpływu na jej rozwój, firmy te świadomie i skutecznie inwestują w rynek sztuki.

Czyli biznes jest coraz bardziej otwarty na szkolenia na bazie sztuki współczesnej?

To, że firma jest zainteresowana korzystaniem z naszych usług jest przede wszystkim efektem osobistych relacji czy polecenia. Promowanie takich inicjatyw to praca u podstaw. Wierzę, że ostatecznie przyjdą czasy, w których nie tylko w dobrym tonie będzie orientować się w świecie sztuki współczesnej. Choć na początku taka orientacja jest często potrzebą sprawiania dobrego wrażenia na spotkaniu firmowym, z czasem kontakt ze sztuką zaczyna być osobistym przeżyciem.

Wydatki na kulturę są w hierarchii kosztów firmy uwzględniane zwykle na końcu. Dzieje się tak zwłaszcza, że trudno o twarde dane wskazujące na korzyści płynące z kontaktu ze sztuką. Ponadto istnieje mnóstwo uprzedzeń, a o artystach często mówi się, że robiąc cokolwiek nazywają to sztuką współczesną. Niektórzy odbiorcy czują się oszukani, nie wiedzą, jaką przyjąć postawę, a dodatkowo są bombardowani często zupełnie niezrozumiałą kuratorską narracją. Tym bardziej więc zależy nam na tym, aby ludzie mieli potrzebę wniknięcia swoją własną wrażliwością w to, co i dlaczego artysta chciał powiedzieć i dlaczego jest to dla mnie ważne.

Regularny kontakt ze sztuką współczesną rozwija naszą wrażliwość i sprawia, że jesteśmy bogaci wewnętrznie, świadomi wyborów i niezależni w ocenach. Jesteśmy bardziej kreatywni.